Słowo Redemptor

XVI niedziela zwykła

 

 

 

Niedziela, 17 lipca 2011 roku, XVI tydzień zwykły, Rok A, I

 

 

 

 

 

Człowiek wobec wyroków Bożych... Czyż nie jest to Twoim i moim doświadczeniem, że wobec różnych sytuacji w życiu naszym czy innych, wobec przeżywanych czy obserwowanych cierpień, klęsk i porażek, przedwczesnej śmierci dobrych ludzi, pytamy: czemuż to tak? Czy na tym polega Boża sprawiedliwość i miłosierdzie? Dlaczego ja, a nie on? Dlaczego niewinne dziecko, a nie pijak znęcający się nad swoimi najbliższymi, zamieniający ich życie w piekło? Dlaczego?

 

Takie pytania towarzyszą człowiekowi od zawsze. Ich ślad dostrzegamy bez trudności w dzisiejszych czytaniach. W pierwszym czytaniu mowa o tym, że Bóg nie musi tłumaczyć się ze swoich decyzji. W Ewangelii dostrzegamy Boga, który wcale nie spieszy się z sądem i działaniem, tak naturalnym w naszej ludzkiej logice: wyplewić chwast, wyeliminować, ukarać tych złych!

 

 

Spróbujmy jednak wsłuchać się w dzisiejsze Słowo Boże z innej perspektywy. Ile razy bowiem wypowiadamy opinie jak te, wspomniane powyżej, stawiamy się niejako na równi z Bogiem, tak jakbyśmy wierzyli, że nasza mądrość dorównuje Bożej mądrości, że nasza świętość dorównuje Jego świętości. Bo czyż krytykując czyjeś decyzje, nie uznaję, że jestem co najmniej tak mądry i dobry, jak ta krytykowana osoba?

 

A tymczasem...

 

A tymczasem prawdą jest, że to my właśnie jesteśmy grzesznikami, co więcej grzesznikami nałogowymi, wracającymi do tych samych grzechów, czy też nieustannie wpadającymi w nowe. Co więcej, jakże często bywa tak, że naszej dobroci i mądrości nie wystarcza nam nawet do tego, by się porządnie pomodlić – i nie jest to tylko nasza słabość. Sam św. Paweł mówiąc „my” w czytanym przed chwilą liście, mówiąc „nie umiemy się modlić”, miał na myśli również i siebie. Tak więc, czy to nie nasze słowa, myśli, czyny nie stawiają nas często nie po stronie pszenicy bynajmniej, ale po stronie kąkolu? Czy zdając sobie z tego sprawę, o ile stać nas na taką szczerość, będziemy w dalszym ciągu nalegali na Boga, by wypielił czym prędzej wszystko co złe, ze świata?

 

Nie sądzę jednak, by Słowo Boże chciało nas tylko „przywołać do porządku”, pokazać nam „gdzie jest nasze miejsce”, zamknąć usta i uciszyć pytania. Nie daje też, zauważmy, odpowiedzi na postawione pytania. Daje nam natomiast coś znacznie ważniejszego – zachętę i nadzieję.

 

Nic bowiem prostszego, gdy wreszcie szczerze przyznamy się do tego, że jesteśmy grzesznikami i to takimi, w których życiu niewiele zmienia się na lepsze, jak zniechęcenie się, powiedzenie, że tak już musi być, rezygnacja z ideałów? Nic mniej trudnego jak zaniechanie modlitwy, gdy „nie umiemy się modlić, jak należy”. Tymczasem właśnie dzisiejsze Słowo Boże mówi: nie zniechęcaj się! Być może to, czego się wstydzisz, Twój grzech i Twoja słabość może stać się paradoksalnie instrumentem Twojego zbliżenia do Boga, do prawdy i dobra, których pragniesz, tylko „jakoś Ci nie wychodzi”?

 

Jak to możliwe? Mówimy o szczerości, z którą staję przed Bogiem, wzdycham nad sobą, moimi błędami i w ten sposób wyznaję, że ja już wiem, że sam nie potrafię, że tylko Bóg może coś ze mną zrobić. Choćby to były owe „błagania, których nie można wyrazić słowami”, ale przecież są doskonale znane Bogu, „który przenika serca”. Mówimy o tej najbardziej podstawowej postawie pokory, w której uznaję, że niewiele, a może nawet nic mocy nie ma we mnie samym. O tej postawie, która sprawia, że moja głupia i niczym nie uzasadniona pycha nie zamyka już Bogu drzwi mojego życia, ale pozwala Mu wejść, pozwala objąć mnie Jego miłością, robi miejsce dla Jego mocy. Rozpoznaję w sobie pole, na którym więcej chwastu niż pszenicy, ale to właśnie sprawia, że oddaję się z pełną ufnością w ręce Tego, który daje czas aż do żniwa, ciągle ufając, że coś jeszcze może się zmienić. Bo przecież to On, jak odczytaliśmy w słowach pierwszego Czytania, „wlał swoim synom wielką nadzieję, że po występkach daje nawrócenie”.

 

Słowo Boże zaprasza nas więc, Siostry i Bracia, do swoistej drogi duchowej, którą znany pisarz, O. Anzelm Grünn, nazwał „duchowością oddolną”. Na drodze tej, gdy rozpoznajemy, że nasze życie bywa dalekie od wzniosłych ideałów naszej wiary – o ile oczywiście stać nas na taką szczerość wobec siebie samych – owszem, nie godzimy się na rezygnację z tych ideałów, ale zmierzamy do nich poprzez to wszystko, co nas upokarza, co czyni nas małymi w naszych własnych oczach. Uznając bowiem, że takimi właśnie jesteśmy, zdobywając się na krok najważniejszy, a mianowicie stanięcie w całej naszej bezradności przed Bogiem, rzucenie w ramiona Jego miłosierdzia, pozwalamy działać Miłości i Mocy większej niż wszystko, na co jakikolwiek człowiek potrafiłby się zdobyć.

 

 

Wraz ze Słowem Bożym zapraszam Ciebie i siebie, byśmy na chwilę zrezygnowali z krytycznego przyglądania się innym, czasem nawet włączając w to Pana Boga. Byśmy spojrzeli na siebie, mieli odwagę zobaczyć to wszystko, przed czym właśnie w te łatwe krytyki uciekamy – nasze słabości, pomyłki, niepowodzenia. Byśmy stanęli z tym wszystkim przed Bogiem, nawet gdybyśmy nic nie umieli powiedzieć. Byśmy – może tylko bolesnym westchnieniem – wyznali: ja już nie mogę, ale może Ty... A wtedy, wierzę, owa przeogromna Moc zacznie w nas działać. Powoli, na swój własny sposób, według własnej miary i czasu. Ale jeśli będziesz potrafił w tym wytrwać, to z pewnością przyjdzie ten moment, gdy ponownie spojrzysz na siebie i powiesz: „coś się zmieniło, Bogu niech będą dzięki”.

 

 

 

 

 

 

Misjonarz Prowincji Warszawskiej Redemptorystów

o. Jacek Dembek CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy