Środa, 04 kwietnia 2012 roku, Wielki Tydzień, Rok B, I
Pamiętam ich radość, kiedy się poznali. Jak bardzo byli sobą zachwyceni, połączyła ich wielka przyjaźń, potem jak mówili wielka miłość. Nie potrafili żyć bez siebie. Tylko o sobie mówili, poza sobą świata nie widzieli. Nie wolno było cokolwiek powiedzieć, czy tylko zasugerować, że może jeszcze powinni poczekać, dać sobie trochę czasu na lepsze poznanie.
Pamiętam następnie ten wielki, uroczysty, wystawny ślub. Choć jak pamiętam, to nie wszystko było takie wielkie i uroczyste. Sakrament małżeństwa nie odbył się w Kościele? Wymyślili sobie, że wezmą ślub, a gdzieś tam …, na jakieś wyspie. I chyba dlatego było tyle kłopotów z załatwieniem wszelakich pozwoleń. Ślub był jakiś taki cichy (nie dlatego, że wpadli i musieli…), załatwiany w zdenerwowaniu, bo taki w formie bardzo nowoczesny, gdzieś tam …, w gronie kilku przyjaciół, nawet Rodziców nie było, bo koszty. Ale za to uczta weselna, już po jakimś czasie gdy wrócili do kraju, była właśnie wielka i wystawna. Na tej uroczystości „poślubnej”, to nawet Rodzice i trochę prostej Rodziny było (innych to się wstydzili, bo prości i niewykształceni…, więc nie zaprosili), ale za to wszyscy znajomi byli. Na tej uczcie „poślubnej” wszystko było, o czym człowiek może pomyśleć.
Po tych wielkich fajerwerkach przyszło normalne życie i tu zaczęły się schody. Zwyczajnie zaczęli się różnić, nie zgadzać ze sobą, nie mogli się dogadać. Były pierwsze nieporozumienia i kłótnie, ciche dni. I każdy poszedł w swoja stronę. Ona bardzo szybko znalazła tych, którzy ją pocieszyli i nie tylko... On miał też kogoś przed kim mógł się wypłakać. I wcale nie trzeba było długo czekać jak wylądowali w sądzie ze sprawą rozwodową z ogromnymi wzajemnymi oskarżeniami i pretensjami do siebie. Ile tam było nienawiści, wyzwisk. Pewnie jak by mogli to by sobie oczy wydrapali.
A wszystko tak fajnie się zapowiadało, zachwyt, przyjaźń, wielka miłość, świata poza sobą nie widzieli. Gdy każdy z nich szedł w „swoja stronę”, to nawet nie pomogło przywoływanie słów przysięgi małżeńskiej, którą przed Bogiem sobie wypowiadali:
„…ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci”.
Ta historia przypomniała mi brutalną prawdę wpisaną w życie, że tak łatwo przechodzi się od wielkiej zażyłości, zachwytu, przyjaźni, miłości do nienawiści i nawet zdrady. I wtedy nie liczą się słowa, które wypowiadaliśmy z wielką powagą, wtedy wydaję się, że już nie pamiętamy co mówiliśmy (czyli zgodnie z zasadą: mam bardzo dobrą pamięć, ale niestety krótką…).
Takie myśli ogarnęły mnie dzisiaj, kiedy czytam Ewangelię św. Jana o zdradzie Judasza. Właściwie to wszystko wydaje się takie nielogiczne, uczeń Jezusa, który został wybrany do grona dwunastu Apostołów, najbliższych przyjaciół Jezusa: „…nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 15), zdradził swego Mistrza – sprzedał. A przecież, tak mi się wydaje, że dla Jezusa, który jego życiu nadał nowy, niepowtarzalny sens powinien zrobić wszystko. Chrystus w jego życie wpisał Dobrą Nowinę – Ewangelię o Bogu, który: „…umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował” (J 13, 1), wpisał prawdę o Królestwie Bożym, a on zdradził. Jak szybko człowiek zmienia swoje zdanie, poglądy, postawę.
Nie mogę się powstrzymać, aby nie przypomnieć przysłowia: „Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. I jak tu nie przypomnieć rzeczywistości, w której przyszło nam żyć, a która potwierdza to przysłowie.
Czego to już nam nie obiecywano: 100 milionów, każdy miał otrzymać, a później tłumaczono, że źle zrozumieliśmy, mieliśmy budować drugą Japonię, później drugą Irlandię, i już nie pamiętam co jeszcze nam obiecywane, było przecież tego tyle… Tyle pięknych słów, okrągłych, pozytywnych, wypowiedzianych z wrodzoną dyplomacją, dających nadzieję (kiedy dobrze poszukamy w pamięci to będziemy musieli powiedzieć: chyba to już kiedyś było, kiedy po zmianach, zresztą kolejnych w naszej Ojczyźnie, do Narodu skierowano słowa: Pomożecie, Naród uwierzył, odpowiedział: Pomożemy, chciał pomóc w budowaniu lepszego jutra dla siebie i swoich dzieci, ale skończyło się tylko na obietnicach i słowach). „Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Ta właśnie chyba prawda została wpisana w życie Judasz, i dlatego spotkało go to co się jemu przydarzyło.
I chciałbym się mylić, (bo nie wszystko musze rozumieć i wiedzieć, gdyż staruszkiem jestem…), ale chyba dzieje, dzieje się dokładnie to samo u naszych notabli. Jakże słowa wypowiadane przez nich mniej lub bardziej, bardziej publicznie potwierdzają przysłowie: „Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”.
Misjonarz, wykładowca w wyższym Seminarium Duchownym Redemptorystów w Tuchowie oraz Administrator
Redemptorystowskiego Portalu Kaznodziejskiego – Tuchów
o. Grzegorz Jaroszewski CSsR