Piątek, 06 kwietnia 2012 roku, Wielki Tydzień Rok B, II
Umiłowani bracia i siostry
Wydarzenia owego piątku, 7 kwietnia 30 roku „naszej”, Chrystusowej ery, zostały nam przedstawione w Janowym opisie męki Jezusa. W osobie „umiłowanego ucznia” staliśmy i my pod krzyżem Jezusa i w momencie skonania Pana Życia, uklęknęliśmy na moment uroczystej ciszy…
Ta cisza ogarnęła osłupiałe ze zgrozy całe stworzenie:
Ten, w którym wszystko zostało stworzone,
przyszedł do swojej własności, ale swoi Go nie przyjęli.
Co więcej, odrzucili.
Nie tak po prostu odepchnęli, jako nic nie znaczącego człowieka.
Zadecydowali wyeliminować Go w imię Boga.
Kto łamie prawo Najwyższego, winien jest śmierci.
Taki człowiek nie może mieć nic wspólnego z dobrem.
Nie może reprezentować żadnej wartości.
Jest przekleństwem.
Dlatego zawisł na drzewie,
bo ktokolwiek na drzewie wisi,
ten jest uosobionym przekleństwem
i nie ma w nim żadnego zbawienia.
O absurdzie ludzkiego serca!
Żeby obronić Boże prawa,
najbardziej wykwalifikowani reprezentanci ludu wybranego decydują,
że należy zlikwidować Człowieka,
który przynosi ludzkości bezbronne serce samego Stwórcy.
Bóg nie może być bezbronny.
Bóg nie może być aż tak bliski.
Bóg nie może kochać ludzkiej słabości i przemijalności.
Bóg nie może stać się człowiekiem.
Żeby być Absolutem, nie może zaznać aż tak daleko posuniętej relacji.
Żeby być Panem, nie może wyciągać ręki do człowieka
prosząc go jak żebrak o wzajemność.
Żeby być Początkiem wszystkiego, nie może…
Żeby móc wszystko, nie może tak wiele…
Litania Bożej niemocy jest długa.
Wymyśliliśmy ją w naszych sercach, bo terroryzowała nas logika darmowości.
Wszystko wszystkim, ale życia nie zbudujemy na „darze”
– myśleliśmy przez tysiąclecia…
Na darze się nie zarobi, a pozostaje się wiecznie zobowiązanym wobec Dawcy…
Więc wybraliśmy alternatywę.
„Potrzebna jest moc!”
– wołaliśmy w wielkich kampaniach militarnych historii
mordując się wzajemnie.
„Najzdrowsza dla człowieka jest miłość mocy!”
– ustanowiliśmy w konstytucjach ludzkiego ładu,
marząc o stworzeniu upragnionego „Nadczłowieka”.
Nie spostrzegliśmy, że serce ludzkie żyje jedynie mocą miłości.
Odwrotnie, miłość mocy wymyślił szatan, dawny Nosiciel Światła,
od dziś wyjący spustoszeniem jako Mrok nienawiści i Inspirator nieszczęścia.
Przyszła bowiem, w ludzkim ciele, sama Miłość i… pozwoliła się zabić.
Pokazała, że bezbronne serce ludzkie jest światłem, o ile zamieszkuje w nim Bóg.
A światła miłości najgęstsza nawet ciemność nie zdoła nigdy „ogarnąć”.
Owszem, wystarczy, że miłość po prostu jest,
a ciemność znika automatycznie…
Dziś jednak zapanowała ciemność śmierci Jezusa.
Absurdalna ciemność Jego krzyża:
zniszczenie najpiękniejszego spośród synów ludzkich,
milczenie Ojca,
zdrada, zaprzaństwo i odejście przyjaciół
upojone „sukcesem” szyderstwo uzbrojonego w (Boże) Prawo człowieka
znieczulona poprawnością polityczną wprawna ręka oprawcy
wygaśnięcie świateł stworzenia…
Duch Jezusa, ostanie Jego tchnienie, przekazuje nam jednak… Życie!
Życie nowe! Życie, z którym zostaliśmy powołani do egzystencji w sercu Ojca.
Rodzimy się dzisiaj na nowo, z przebitego boku Jezusa,
jako Jego Bracia i Siostry, a w Nim, na nowo, jako Dzieci Ojca,
dziedzice niezmierzonej chwały Jednorodzonego Syna Bożego.
Strwożona zgroza tej liturgii przeradza się w tchnienie nowego życia,
powiew Rajskiego Ogrodu,
który właśnie dziś został dla nas otwarty
uderzeniem włóczni w samo serce Miłości…
Odtąd, ktokolwiek przyjmuje obmywające strumienie Jezusowej miłości
i zaczyna kochać na Jego miarę, żyje już Zmartwychwstaniem.
Pozostaną nam stare jak świat i ciągle nowe: obowiązki, odpowiedzialności, wymogi prawa, oczekiwania inteligencji, presja zasad „dobrego wychowania”, terror kompetencji i konkurencja alternatywnych propozycji, łaknienie pełni i tęsknota za zwycięstwem…
Patrząc na Umiłowanego Syna Bożego, w którego ranach jest nasze zdrowie, adorując z wdzięcznością Jego krzyż, ostoję i dźwignię naszego zbawienia, zanurzmy nasze serca i sumienia, wolę i uczucia, pragnienia i głody w ożywczym strumieniu bezgranicznej Miłości, która znów wyciąga do nas poranione dłonie i prosi o wzajemność.
Nie da się żyć bez tej Miłości.
A kiedy Ona jest, „nawet śmierć się przyda”.
Niech każda ciemność ludzkiej bez–Miłości zajaśnieje teraz dla każdego,
kto na nowo uwierzy, że na krzyżu Jezus umarł za nas,
bo do końca nas umiłował.
Całując święte rany Jezusowe, przejmijmy z nich nasze zdrowie
i powstańmy do nowego życia w świetle Miłości,
która żyje nawet kiedy umiera.
Z Nią i w Niej jest nasze Odkupienie:
niezniszczalne Światło, które rozświeca każdą ciemność
i rodzi Boże Życie z każdej ludzkiej śmierci.
Tu zrodzą się nowe struktury daru i ładu,
chaos przemocy i wszelkiego grzechu
odszedł dziś na pozycje wiecznie przegrane.
Boże poparcie i wiekuistą gwarancję otrzymało… bezbronne ludzkie serce,
w którym – mocą tego Krzyża –
Bóg na nowo odnalazł swój Raj na Ziemi.
Profesor nadzwyczajny Istituto Superiore di Teologia Morale (biblijne podstawy
teologii moralnej), Accademia Alfonsiana – Rzym
o. Andrzej Wodka CSsR