Słowo Redemptor

XXXII niedziela zwykła

 

 

 

Niedziela, 11 listopada 2012 roku, XXXII tydzień zwykły, Rok B, II

 

 

 

 

Drodzy Bracia i Siostry!

 

Dzisiejsze Słowo Boże jak zawsze jest bardzo konkretne i powinno dać nam dużo do myślenia. Możliwe, że czytając o cudach Jezusa nie do końca je rozumiemy. Możliwe, że słuchając przypowieści Pana, nie do końca jesteśmy w stanie pojąć ich sens. Dzisiaj jednak niemal dotykamy sytuacji z naszej codzienności. Są nimi troska o dom, rodzinę, naszych bliźnich, Kościół, wspólnotę, pracę, a w końcu zaufanie w tym wszystkim Bogu.

 

Czytając Słowo Boże, które Kościół przygotował nam na tę niedzielę jawią się na horyzoncie naszych myśli właśnie te dwa słowa: zaufanie i troska.

 

Prorok Eliasz zwraca się z prośbą do biednej wdowy, by przyniosła jemu kawałek chleba i wodę. Zwraca się do kobiety, która zbiera chrust na opał, na którym zrobi swój ostatni posiłek. Razem ze swoim synem go spożyje i umrą… Niemalże wzywając Boga przyznaje się Eliaszowi, że jest uboga, już nie ma nic i niemożliwe jest by się z nim podzieliła. Prorok – ten który słucha słów Jahwe i mówi w Jego imieniu zaczyna cytować Boga: „Pan, Bóg Izraela, rzekł tak: Dzban mąki nie wyczerpie się i baryłka oliwy nie opróżni się aż do dnia, w którym Pan spuści deszcz na ziemię”. I kobieta usłyszawszy słowa Boga dzieli się tym ostatnim chlebem, który przygotowała. Porażające zaufanie! Już nawet nie Eliaszowi, ale samemu Bogu – Stworzycielowi i Panu!

 

Warto postawić sobie pytanie: „Czy gdybym był w sytuacji tej ubogiej wdowy i spotkał kogoś proszącego na mojej ulicy, którą pewnie codziennie przemierzam, zaprosiłbym go na posiłek – pomimo ostatniego bochenka chleba jaki mam dla siebie i swojej rodziny?”.

 

W Himalajach dwóch alpinistów utknęło w ścianie. Pogoda się popsuła. Bezradni, czekali na ratunek. Życie ich wisiało na włosku, wszystko zależało od wytrzymałości liny i pogody. Jeden wracał myślą do rodzinnego domu, gdzie czekała na niego żona i dwoje dzieci, drugi wiedział, że nikt na niego nie czekał. Był samotnym człowiekiem. I właśnie on miał ze sobą tabliczkę czekolady. Jedyny pokarm, jaki posiadali. Drugi nie miał nic. Pod koniec dnia właściciel czekolady dał połowę tabliczki koledze. Sam udał, że je, a w rzeczywistości swoją połowę zostawił na jutro. W drugim dniu połamał tę połowę i część podał koledze. Sam nie wziął nic do ust. W trzecim dniu oddał mu resztę. Wyszedł z założenia, że kolega jako mąż i ojciec winien mieć większą szansę przeżycia tej tragedii. On, skoro nikt na niego nie czeka, może umrzeć. Czwartego dnia pogoda się poprawiła i przyszła pomoc. Wrócili z wyprawy szczęśliwie. Ale ten, który oddał swą czekoladę koledze, wrócił inny. Odkrył, na czym polega tajemnica troski. Zawsze mu się wydawało, że dobroć polega na oddaniu tego, co mamy w nadmiarze, co nam zbywa. Teraz odkrył, że dobroć polega na podzieleniu się ostatnią kromką chleba. Taki gest świadczy o wielkości człowieka.

 

Wielkim jest ten, kto ufając Bogu jest w stanie oddać  to, co sam potrzebuje. Przeciwieństwem takiego zachowania jest postawa faryzeuszów, których Jezus piętnuje w dzisiejszej ewangelii. Można trochę sparafrazować ten obraz i stwierdzić, iż są chorzy na schizofrenię, bo chociaż przychodzą na modlitwy, pokazują się na rynku, odwiedzają wdowy, to nie dlatego, że ufają Bogu! Jezus wyraźnie mówi nam byśmy się takich ludzi wystrzegali, czyli nie naśladowali ich zachowania, myślenia. Oni nie ze względu na Boga wszystko to czynią, ale ze względu na siebie. Nie z troski o swoich bliźnich, ale z troski o siebie. W ich postawie i modlitwie nie ma wewnętrznego zaangażowania. I pewnie my też mamy takie momenty, kiedy zakładamy powłóczyste szaty, czekamy na miłe słówka i komplementy, zaszczytne miejsca na imprezach u znajomych, itd. Jednym słowem brakuje nam pokory!

 

A przecież każdy z nas nosi w sobie obraz Boga, można powiedzieć – Boży pierwiastek. Jesteśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo. Jesteśmy wspaniali, dobrzy, cudowni, kochani i piękni! Czemu więc w środku pragnąc miłości Bożej, zaufania, przebaczenia, troski, nie zawsze wyrażamy ją na zewnątrz tylko przyjmujemy powłokę człowieka beztroskiego, ułożonego, ubranego jakby w zimny pancerz.

 

Hans Christian Andersen w swej bajce opisuje bałwana, którzy podziwia ogień i tęskni do ciepła. Stojąc na podwórku zagląda przez okno do pokoju, w którym jest rozgrzany piec, i marzy, aby się do niego przytulić. Wiosną okazało się, że śnieg był tylko zewnętrzną powłoką bałwana. Jego istotą – „duszą” był pogrzebacz, na którego konstrukcji został zbudowany.

 

Bracia i Siostry, na jakiej konstrukcji zostaliśmy zbudowani my? Jak tę konstrukcję budujemy dalej?

Czyż droga zaufania Bogu i ofiarności drugiemu człowiekowi nie jest wspaniałym kręgosłupem dla naszego życia? Konstrukcją, która wytrzyma troski, smutki tego świata i obdarzy nas miłością i radością do końca naszych dni i po życie wieczne…

Ale czy my w to wierzymy?

 

 

 

 

 

 

Redemptorysta Prowincji Warszawskiej, obecnie duszpasterz w Parafii Matki Bożej Królowej Polski
(Sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy) – Elbląg

o. Maciej Ziębiec CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy