Niedziela, 28 lipca 2013 roku, XVII tydzień zwykły, Rok C, I
Oto dotknięcie tajemnicy: Bóg niewysłuchanych modlitw.
Jakże często prosimy choćby o słońce, gdy pada deszcz, lub o deszcz, gdy pada słońce – i nie zawsze pogoda się zmienia, tak jakbyśmy chcieli... Bo prosimy o podwyżkę, o zdanie egzaminu, o tramwaj na czas, o uśmiech dziewczyny czy chłopaka. Bo prosimy o pracę, o zdrowie dla dziecka, o dłuższe życie dla umierającego rodzica, o ocalenie podczas katastrofy...
Prosimy…, a przecież często nasze modlitwy wydają się być nie wysłuchane, Bóg jakby głuchy albo milczący...
Więc czasem próbujemy Go nieudolnie przekupić: Jeśli mnie wysłuchasz, to... Modlitwy, pielgrzymka, pobożny czyn, datek na biednych, rzucenie nałogu? Co mogę zrobić, by mnie wysłuchał?!
Chyba każdy z nas ma takie doświadczenie, trudne, czasem dramatyczne doświadczenie niewysłuchanych modlitw.
Buntujemy się w duchu, bo przecież napisane jest: Proście, a będzie wam dane, szukajcie, a znajdziecie... (Mt 7, 7). A my prosimy, a nie dostajemy, nie znajdujemy...
Jak to pogodzić?!
W Ewangeliach wiele razy jesteśmy świadkami różnych cudów, nieraz bardzo spektakularnych.
Ale gdy się zatrzymamy nad tekstami Ewangelii, o wiele częściej jesteśmy świadkami modlitw czy to szeptanych, czy to krzyczanych ku niebu, które pozostaje głuche. Rozpacz i modlitwy matek dzieci betlejemskich, zawiedzione nadzieje wielu ślepców, tragedie paralityków, którzy pozostali na swych łożach... Nawet wielki i pobożny prorok, Jan Chrzciciel też nie doświadczył cudu, a spośród tysięcy zmarłych tylko troje zostało wskrzeszonych: Łazarz, chłopiec z Nain i córeczka Jaira. A inni?! Dlaczego nie inni?
Dlaczego oni, a nie ja?!
Bliskie są mi słowa A. Pronzato, który przestrzega, byśmy zbyt łatwo nie utożsamiali jednak „śpiącego” z Bogiem. To nie On bowiem śpi, lecz właśnie jest tym natrętem, który przychodzi, aby MNIE obudzić! Obudzić poprzez modlitwę...
Bo modlitwa jest bardziej NAM potrzebna (Bóg w końcu jest wszechwiedzący), byśmy zdali sobie sprawę, co dla nas jest ważne: z obfitości serca mówią nasze usta... (Mt 12, 34).
A przed wszystkim modlitwa to czuwanie, to słuchanie i nasłuchiwanie, to przebudzenie!
Może nasze modlitwy są zbytnio NASZYMI modlitwami, może brakuje im tego pierwotnego zaufania i skierowania się ku Bogu: Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty (Mt 26, 39); Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie! (Łk 22, 42). Może dlatego są „niewysłuchane”, bo jesteśmy zbyt daleko od Boga, bo zbyt słabo Go znamy?
Czy stać nas, by – być może poprzez zaciśnięte z bólu zęby – wypowiedzieć drżącymi wargami słowa: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego... (Łk 23, 46)? Czy jesteśmy w stanie bez buntu powtórzyć pokorne słowa Hioba: Dał Pan i zabrał Pan. niech będzie imię Pańskie błogosławione!? (Hi 1, 21).
Nie oszukujmy się: najczęściej pragnęlibyśmy, by Bóg sam nas poprowadził przez ciemne doliny naszego życia, a najlepiej – by nas przeniósł bezboleśnie na ramionach jak małe dziecko czy jak pasterz zagubioną owieczkę. Wtedy byśmy chętnie i pełnym głosem wychwalali Boga za Jego wielkie dzieła, wtedy usta nasze głosiłyby wszędzie radosną nowinę...
Tyle, że Bóg działa inaczej. On nie zmienia wszystkiego wedle naszych życzeń, nie rozpościera czerwonych dywanów i nie zmawia usłużnych klakierów. On po prostu idzie z nami jak prawdziwy Emmanuel – Bóg z nami.
Idzie z nami poprzez kamieniste ścieżki naszego życia podobny do nas we wszystkim oprócz grzechu (Hbr 4, 15). Zna nasze życie: zna słony smak potu podczas pracy w skwarny dzień, zna radość weselnej zabawy, zna ból po śmierci przyjaciela, zna głód i zmęczenie, zna lęk ucieczki przed potężniejszymi, zna gorycz zdrady przez najbliższych, zna odrzucenie przez większość, zna trwogę konania, zna osamotnienie śmierci...
Pamiętamy w końcu słowa modlitwy Jezusa w Ogrojcu, tej aż po krwawy pot: Smutna jest dusza moja aż do śmierci [...] Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech mnie ominie ten kielich! (Mt 26, 38-39). Dreszczem przejmują wciąż słowa na Krzyżu: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?! (Mt 27, 47).
Znamy i pamiętamy te słowa, ale wolelibyśmy chyba ich nie pamiętać i nie być ich świadkami. A na pewno wolelibyśmy, by nas samych takie doświadczenie ominęło. Niech Bóg coś zrobi, w końcu jesteśmy Jego dziećmi, w końcu jesteśmy Jego uczniami!
Tyle tylko, ze nie może być uczeń ponad Mistrza i Nauczyciela, nikt więc nie podaruje nam idealnego życia, nikt nie zapewni beztroski i spokojnych snów... Skoro jesteśmy Jego uczniami, to nie możemy uniknąć kielicha goryczy, skoro chcemy mieć życie wieczne, to musimy kiedyś spotkać się ze śmiercią...
Możemy być jednak tego pewni: jeśli tylko będziemy chcieli i Go zaprosimy do nas, to niezależnie kim jesteśmy, niezależnie gdzie będziemy, On – Emmanuel zawsze będzie szedł z nami przez życie.
Więc nie pytajmy wciąż: dlaczego ja? dlaczego nie inaczej?, tyko wspólnie zanośmy tą najbardziej chyba znaną modlitwę, którą każdy z nas zna od dziecka:
zapominamy o najważniejszym, więc przyjdź królestwo Twoje,
często źle wybieramy, więc bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi...
boimy się i błądzimy, więc nie dozwól, byśmy ulegli pokusie,
ale nas zbaw ode złego...
Daj nam siłę, byśmy zawsze potrafili ustami i sercem wypowiadać te słowa.
Amen. Amen. Amen.
Redemptorysta Prowincji Warszawskiej, obecnie wykładowca psychologii w Wyższym Seminarium Duchownym
Redemptorystów w Tuchowie – Kraków
o. Jarosław Liebersbach CSsR