Niedziela, 18 sierpnia 2013 roku, XX tydzień zwykły, Rok C, I
Wielu ludzi zamiast w gorzkiej prawdzie woli żyć w słodkim kłamstwie. Robią wszystko, żeby niewygodną prawdę wypierać, zagłuszać. Tego, kto mówi im o rzeczach niewygodnych, gotowi są usunąć z pola widzenia, żeby im nie zakłócał „błogiego spokoju”, choćby kosztował on rezygnację z prawdy. Tak właśnie zrobiono z prorokiem Jeremiaszem. Ponieważ mówił rzeczy niepopularne, postanowiono go uwięzić. A sam Jeremiasz? Wolał siedzieć w błocie cysterny niż w błocie moralnym, schlebiając Sedecjaszowi. Prawda kosztuje. Czasem nawet utratę wolności lub innych cennych wartości, które nie mogą się równać z najwyższą wartością: wierności Bogu.
Słuchając różnych „reformatorów” religijnych, którzy pouczają nas w mediach o tym, jak powinien wyglądać współczesny Kościół, można odnieść wrażenie, że najważniejszą rzeczą, jaką Jezus głosił, jest tzw. święty spokój. Chcieliby mieć chrześcijaństwo jako religię łagodzącą wszystkie konflikty, a z nauczania Jezusa móc sobie wybierać tylko to, co wygodne i wiele nie kosztuje. Nikomu się nie narazić, tolerować każde zło (wszak tolerancja to dziś najwyższa wartość!) i traktować swoją wiarę jako sprawę prywatną, jako jedną z możliwych opcji. Ale to jest karykatura chrześcijaństwa. Prawdziwe chrześcijaństwo kosztuje i powinno rodzić niepokój. „Opieranie się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi” to cena wierności, którą trzeba niekiedy płacić. Jezusowe słowa o rozłamie nie są zaprzeczeniem Jego zapewnień o tym, że jest łagodnego serca, ani daru prawdziwego pokoju, który daje swoim uczniom. Prawdziwy bowiem pokój to coś więcej niż brak konfliktu. Powtarzają to kolejni papieże od czasów soborowej konstytucji Gaudium et spes, która głosi, że: pokój nie jest prostym brakiem wojny ani też nie sprowadza się jedynie do stanu równowagi sił sobie przeciwstawnych, nie rodzi się także z despotycznego władztwa, lecz […] jest owocem porządku nadanego społeczeństwu ludzkiemu przez Boskiego jego Założyciela […]. Do zbudowania pokoju niezbędnie konieczna jest zdecydowana wola poszanowania innych ludzi i narodów oraz ich godności, jak też wytrwałe praktykowanie braterstwa.
Jezusowe „nowe prawo” domaga się „nowości serca”. Nie wszyscy potrafią przyjąć je z całą konsekwencją, dlatego naturalne jest, że będą powstawać rozłamy, niezgoda, niepokoje, i to nawet w łonie rodziny, będące wynikiem opowiedzenia się jednych za prawdą, a drugich przeciw niej. Nie jest rzeczą dziwną i nadzwyczajną, że nie wszyscy są tacy sami i nie wszyscy idą za prawdą, którą jest Chrystus. Jeszcze kiedy był niemowlęciem, Symeon nazwał Go znakiem sprzeciwu. Ogień, który On przyniósł na ziemię, nie może zgasnąć, lecz powinien ciągle prowokować do zajęcia jasnej postawy. Tylko wówczas chrześcijanie są sobą, jeśli są „solą ziemi i światłem świata”, a więc kiedy swoim życiem prowokują. Taki właśnie był sam Chrystus, który – jak pisze autor Listu do Hebrajczyków – przecierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę. Zastanawiajcie się więc nad tym, który ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wrogość przeciw sobie.
Nie spodziewajmy się, że świat będzie nas akceptował i chwalił, jeśli będziemy żyli radykalnie Ewangelią i przeciwstawiali się grzechowi. Gdyby tak było, byłby to dla nas sygnał, że jesteśmy za mało czytelni, niejednoznaczni. Jeśli budzimy swoją postawą sprzeciw świata, to znaczy, że Ewangelia zakorzeniła się w nas i przynosi owoce. Tolerancja dla zła, które pojawia się pośród nas, wcale nie jest postawą ewangeliczną, lecz jej zaprzeczeniem.
(Kwartalnik Homo Dei 2/2013, ss. 165–167)
Misjonarz Prowincji Warszawskiej Redemptorystów – Kraków
o. Piotr Andrukiewicz CSsR