CZYTANIA:
Pierwsze czytanie:
Mdr 4, 7-17
(Obrzęd pogrzebu, s. 227)
Psalm responsoryjny:
Ps 23 (22), 1-2a.2b-3.4.5.6.
(Obrzęd pogrzebu, s. 251)
Alleluja, Alleluja, Alleluja
Aklamacja przed Ewangelią: por. Mt 11, 25 (Obrzęd pogrzebu, s. 251)
Ewangelia:
Mt 9, 18-26
Usuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi...
W życiu człowieka bywają dni bolesne i trudne. Wówczas rodzą się wątpliwości, pytania jakby bez odpowiedzi. Dziś jest taki dzień. Przecież śmierć nie powinna dotknąć tak młodego życia. Przecież Madzia mogła cieszyć się życiem. Przecież tak trudno będzie zapełnić pustkę po jej odejściu. Pozostawione zabawki, pusty pokój…
W tym bolesnym momencie trudno cokolwiek powiedzieć. Być może lepiej byłoby milczeć. Ludzkie słowa nie są w stanie wyrazić uczuć, które wypełniają nasze serca. Te uczucia rodzą pytanie: dlaczego? My chrześcijanie kierujemy je często ku Bogu, bo tylko On może odpowiedzieć. Panie Boże, dlaczego dziecko, którego życie dopiero rozkwitało, nagle odchodzi? Dlaczego nie dostało szansy, by lepiej Ciebie poznać, pokochać? Dlaczego tak bardzo boli rozstanie? Dlaczego, mimo że tak bardzo mocno modliliśmy się, Ty zabrałeś ją do siebie?
Myślę, że nikt z nas nie znajdzie odpowiedzi na pytanie o sens tej śmierci. Tylko Madzia je zna, bo już zadała je Panu Bogu i usłyszała odpowiedź. Zapewne chciałaby więc powiedzieć: „Nie martwcie się o mnie, nie płaczcie, nie rozpaczajcie, bo u Pana Boga jest bardzo dobrze, jestem szczęśliwa…”.
I choć może te słowa słyszane przez płacz i smutek nie od razu do nas docierają, to usłyszana przez nas Ewangelia daje nam wskazówki, jak w tym smutku ujrzeć promyk nadziei. Tym promykiem nadziei jest wiara. Przykład takiej wiary ukazał nam dostojnik, który – choć po ludzku wszystko wydawało się stracone – przychodzi do Jezusa. On wie, że jego córka nie żyje, nie ukrywa tego przed Jezusem. Jedyne, co czyni, to prosi Jezusa o cud, bo cudem można nazwać wskrzeszenie kogoś, kto umarł. I Jezus, widząc wiarę tego człowieka, wskrzesza zmarłą dziewczynkę – przywraca ją do życia. I dzisiaj chcielibyśmy usłyszeć słowa Jezusa: Wyjdźcie stąd, bo dziewczynka nie umarła, tylko zasnęła. A w naszym kościele cisza… Czy na pewno? Madzia, choć umarła, to przecież żyje. Jak wierzymy żyje u Ojca niebieskiego, który przed kilkoma dniami powołał ją do siebie i dał jej nowe życie.
Bo to nie jest tak, że ona umarła, a my żyjemy. To ona żyje, a my umieramy. Pytanie jest jedno: czy umieramy z Chrystusem, czy obok niego? Jak uciec od śmierci, jak pokonać śmierć? Całą tę prawdę ktoś zawarł w zgrabnym aforyzmie: „Jeśli umrzesz, zanim umrzesz, to nie umrzesz, kiedy umrzesz”. Warto nad tym pomyśleć. Kto umarł dla świata, ten śmierci nie podlega. To wyjaśnia sprawę, o której mówiło wielu mistyków, że nawet nikt ze zmarłych przebywających w czyśćcu nie chciałby powrócić tu na ziemię.
W Starym Testamencie uważano, że długie życie jest nagrodą za dobre życie. Dopiero w Księdze Mądrości, której fragment usłyszeliśmy przed Ewangelią, autor natchniony sugeruje nam inne spojrzenie na ten problem. Stwierdza, że nie jest ważne, jak długo ktoś żyje, ale ważne jest to, jak to życie przeżywa, na ile wykorzystuje czas dany mu przez Boga. I w tym tak często zawstydzają nas dzieci. Tak dzieci!
Przykładem tego jest postać Antonietty Meo.
Urodziła się w 1930 roku w Rzymie. Nennolina – bo tak pieszczotliwie nazywano dziewczynkę – była energicznym, radosnym dzieckiem. Życie Nennoliny zmieniło się wiosną 1936 roku. Bawiąc się w ogrodzie, potknęła się o kamień, rozbiła kolano. Uraz okazał się znacznie poważniejszy. Lekarze rozpoznali zaawansowany nowotwór. Zapadła decyzja o amputacji lewej nóżki. Dla całej rodziny był to cios... Antonietta przyjęła cierpienie i ofiarowała je Jezusowi. Dziewczynka, która miała zaledwie sześć lat! W czasie choroby zaczęła pisać listy do Pana Boga. Te listy pokazują nam, jak ktoś, kto jest jeszcze dzieckiem, może mieć prawdziwą wiarę. W jednym z listów pisała do Pana Boga: „Ból jest jak tkanina – im silniejszy, tym ma większą wartość”. A w liście pisanym na miesiąc przed swoją śmiercią zawarła takie słowa: „Jezu, pierwszą i najważniejsza rzeczą, o którą Cię proszę, jest to, abyś sprawił, bym była święta. Chcę bardzo cierpieć, by wynagrodzić Ci za grzechy ludzi, szczególnie tych najbardziej złych. Chciałabym być palącą się dzień i noc przed tabernakulum lampką”. Obecnie toczy się jej proces beatyfikacyjny.
Nam, dorosłym, wyuczonym, ta perspektywa świętości niekiedy jakby ucieka. Bo praca, bo obowiązki, bo niepowodzenia… A trzeba tak niewiele. Wystarczy tylko kochać Boga, w tym miejscu, w tym czasie, w którym się teraz znajdujemy. Pogrzeb jest właśnie tym momentem, kiedy wreszcie mamy czas, aby postawić sobie pytanie o to, jaka jest moja wiara. Czy o nią walczę? Ale ktoś powie, że padają wielkie patetyczne słowa – wiara, świętość, walka…, a tutaj trzeba jakoś żyć. Pamiętajmy przy tym, że świętość to nie coś odległego. Świętość to nasze powołanie. I możemy ją realizować, klękając wieczorem do modlitwy wraz z całą rodziną czy przebaczając swojemu sąsiadowi, do którego już kilka lat nie odzywamy się. I wtedy ta świętość, to niebo będzie bliżej nas.
Wierzymy, że Madzia cieszy się bliskością Pana Boga, tak jak jej rówieśniczka Antonietta Meo. Ufamy, że jest szczęśliwa. Choć będzie nam jej brakowało, to pozostaje nam łączność z nią w Panu Bogu. Niech pozostaną nam w sercach słowa pewnego człowieka, który powiedział: „Bóg widzi śmierć inaczej niż my. My widzimy ją jako ciemny mur, Bóg jako bramę”.
Drukuj...
Duszpasterz w Parafii Świętego Klemensa Hofbauera, kapelan Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego – Warszawa
o. Łukasz Baran CSsR