Niedziela, 20 kwietnia 2014 roku, Oktawa Wielkanocna, Rok A, II
Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu (J 20, 1).
Tak zaczyna się wielkanocna Ewangelia, a w tym zdaniu zawiera się już wiele o tym, jak święcimy ten dzień. Brakuje tylko najważniejszego: Jezus Chrystus, trzy dni wcześniej ukrzyżowany, żyje! W powyższym zdaniu wyraża się to co najwyżej jako życzenie, jako cicha nadzieja: ...zobaczyła kamień odsunięty od grobu (J 20, 1). O doświadczeniach tego, że Jezus żyje, mówi wielkanocna relacja dopiero później. Doświadczenie Marii Magdaleny, przekazywane od dwóch tysiącleci, można przyjąć jako wiarygodne świadectwo tylko w wierze, w ufnej miłości. I tylko w wierze i ufnej miłości może ono stać się naszą własną historią.
Poszła Maria Magdalena, oznajmiając uczniom: Widziałam Pana, który mi powiedział: «Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego» (por. J 20, 17-18). Tak kończy się ta wielkanocna historia; to właśnie mówi Maria Magdalena nam, dzisiejszym uczniom Jezusa. Między tymi dwoma zdaniami – początkowym i końcowym – rozwija się jej wielkanocne doświadczenie przy grobie Jezusa, doświadczenie śmierci i życia. Zwróćmy uwagę na jego główne punkty, a wtedy zauważymy, że jest to także nasze doświadczenie.
Maria Magdalena najpierw wyrusza w drogę, idzie, przybywa na miejsce, stamtąd wraca do uczniów i znów idzie do grobu, tam spotyka Tego, którego tak rozpaczliwie szukała i którego na początku nie poznała. Otrzymuje polecenie, które spełnia, wyruszając ponownie w drogę i przychodząc do uczniów. To jest najistotniejsze w jej i naszej historii wielkanocnego spotkania ze śmiercią i życiem: wyruszać wciąż od nowa w drogę, przybywać i wracać, przeżywać spotkania, doświadczać niepokoju i osiągać pokój, działać i pozwalać na bycie przedmiotem Bożego działania. W tym wszystkim poznajemy siebie samych z naszymi pragnieniami, tęsknotami i rozczarowaniami, w naszej pełni i pustce, w naszym szczęściu i cierpieniu, w serdecznej bliskości z innymi i w ciążącej samotności, w zwątpieniu i nadziei.
Możemy świętować Wielkanoc – to znaczy żyjącego nawet w śmierci i w ten sposób zwyciężającego śmierć Chrystusa – tylko wtedy, gdy dosłownie wyruszamy w drogę; w drogę ku nadziei na życie wbrew doświadczeniu śmierci.
Maria Magdalena i inne kobiety nie zostały sparaliżowane rozpaczą przeżycia krzyża i śmierci, nie zaryglowały się ze strachu za zamkniętymi drzwiami. Maria Magdalena wychodzi z domu, choć wie, że droga prowadzi do grobu. Wychodzi w ciemności ku śmierci. Odważa się stawić jej czoła, bo Jezus jest dla niej ważniejszy niż wszystkie moce, które Go pokonały i zabiły.
W swojej miłości do Jezusa kobiety wyruszają w drogę, aby zrobić to, co jeszcze można było zrobić, choć wydawało się to bezsensowne: aby zaduchowi śmierci przeciwstawić pachnący olejek życia. Wydający się bezsilnym protest miłości przeciw przemocy i nienawiści, rozpaczliwa nadzieja na siłę życia wbrew wszechmocy śmierci. Bez tego wyruszenia w drogę nie może jednak być mowy o wielkanocnym przeżyciu. My chrześcijanie możemy być wiarygodnymi świadkami życia, świadkami zmartwychwstania Chrystusa tylko wtedy, gdy wyruszamy w drogę wbrew wszelkim ciemnościom, kamieniom grobowym, które wydają się niemożliwe do odwalenia, wbrew wszechmocy śmierci. Gdy wyruszamy w drogę kierowani niezwyciężoną siłą miłości.
Tym, co nas chrześcijan odróżnia od innych ludzi być może znacznie bardziej od nas zaangażowanych w walkę o życie, jest to, co nagliło Marię Magdalenę do wyruszenia w drogę. To nie idea ekspansywnej siły życia jako takiego, nie przekonanie o przenikającej wszystko kosmicznej energii, to nie miłość do ludzkości, tak często pozorna, zwodnicza i nadużywana, ale ten Jezus z Nazaretu, który wyzwolił Marię Magdalenę z jej zniewolenia ku życiu, który wyzwala także nas, jakże często zniewolonych, bezradnych w swoich tęsknotach, słabych w swojej miłości. To, że został On tak okrutnie zamordowany, że leży w grobie zamkniętym ciężkim kamieniem, tłumaczy rozpaczliwy smutek Marii, tak że wczesny wielkanocny poranek jest dla niej pełen ciemności, podczas gdy św. Marek, patrzący z innej już perspektywy, pisze, że właśnie wtedy wschodziło słońce. Tak więc możemy świętować Wielkanoc tylko wtedy, gdy Jezus Chrystus jest przynajmniej skrycie (albo najlepiej jawnie) obecny, jak w życiu Marii Magdaleny, w naszym niepokoju życiowym, w naszym wychodzeniu i wracaniu, w naszym szukaniu i znajdowaniu – mimo wszelkich ciemności i śmierci, owszem, właśnie w ciemnościach i wbrew śmierci.
Być może – nie, na pewno – są wśród nas dziś, w ten wielkanocny dzień, przytłoczeni tym samym smutkiem co Maria Magdalena, może w ten wielkanocny poranek jest jeszcze ciemno. Ale niezależnie od tego, czy jest jeszcze ciemno, czy świeci już słońce, dla nas chrześcijan, także tych przytłoczonych smutkiem, o charakterze tego dnia rozstrzyga Jezus Chrystus – ukrzyżowany, ale jak wierzymy, zmartwychwstały i żyjący, ostateczna, niezwyciężona nadzieja na życie pośród krzyża, cierpienia i śmierci.
I ten, którego nazywamy Bogiem, którego szukamy i za którym tęsknimy, który jest dla nas tak niezrozumiały i nieuchwytny, On jest naprawdę Ojcem Jezusa i naszym, Jego i naszym Bogiem, którego miłość tak często odtrącamy i nadużywamy jej; od którego daru życia tak często się odwracamy, zmierzając ku nie chcianej przecież przez nas śmierci; który zna nas wszystkich po imieniu.
I tu jest kolejny ważny punkt pośród wielu innych ważnych szczegółów wielkanocnej historii. Oto gdy Maria Magdalena bierze Jezusa za ogrodnika, On mówi do niej: „Mario!”. Wtedy dopiero ona Go poznaje. Tylko gdy czujemy się wezwani po imieniu, to znaczy w jednorazowości, niepowtarzalności naszej historii życia, gdy czujemy się wezwani po imieniu jako ukochani, tylko wtedy możemy zwrócić się do wzywającego całym swym życiem i przyjąć go całym sercem. Takie chwile, gdy czujemy się wezwani po imieniu przez Boga, bywają rzadkie i mijają szybko, ale to one decydują o całym kierunku życia – tak jak ta jedna chwila wycisnęła nieusuwalne piętno na całym życiu Marii Magdaleny. Odtąd czuła się już na zawsze związana z Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym – w radości i smutku, w szczęściu i cierpieniu, w promieniach słońca i w ciemności. Oby ta Wielkanoc była dla nas także doświadczeniem wezwania po imieniu przez Tego, który dla nas umarł i dla nas powstał z grobu, by nas obdarować swoim nigdy już nie kończącym się życiem. Oby wielkanocne doświadczenie Marii Magdaleny, trudne, ale przecież piękne, stało się także naszym doświadczeniem.
Pracownik redakcji kwartalnika „Homo Dei” i wydawnictwa Homo Dei – Kraków
o. Janusz Serafin CSsR