Słowo Redemptor

Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego – VII niedziela wielkanocna

 

 

 

Niedziela, 01 czerwca 2014 roku, VII tydzień wielkanocny, Rok A, II

 

 

 

 

 

Niedzielna Eucharystia gromadzi nas w naszej świątyni, w naszym parafialnym Kościele na radosnym przeżywaniu Mszy św. Jednak w dzisiejszą Niedzielę jako wierzący przeżywany także, Uroczystość Wniebowstąpienia Jezusa. Gromadząc się na Mszy św. pragniemy radośnie przeżyć tę dzisiejszą Uroczystość, przecież ona napełnia nas nadzieją, że Ten w którego wierzymy (któremu zawierzyliśmy, w imię którego otrzymaliśmy chrzest święty) powraca do Boga, by nam przygotować miejsce w domu Ojca, w Królestwie Życia Wiecznego.

 

 

Na tej Eucharystii gromadzimy się wokół Jezusa podobnie jak uczniowie podczas ostatniego spotkania ze swoim Mistrzem, które to opisuje Ewangelia usłyszana przed chwilą. Pozwólcie, że zaproszę Was, byśmy wmieszali się w grono uczniów i przez chwilę poczuli się z nimi jak u siebie i z nimi przeżyli to ważne wydarzenie.

 

Oto wraz z uczniami spotykamy Pana Jezusa, tego który jest naszym Zbawicielem i Odkupicielem, który jest synem Bożym. I choć spotkanie to, z Jezusem zmartwychwstałym napełnia nas radością, to intuicyjnie wyczuwamy, że za chwile ma stać się coś bardzo ważnego – jedynego. Trudno określić dokładnie, co może się stać, przecież to tylko intuicja, a ponad to, przecież tyle ważnych rzeczy się ostatnio wydarzyło. Doświadczenie spotkania z Jezusem wpisuje radość i entuzjazm w nasze życie, Jezus zmartwychwstały jest z nami, teraz wszystko już będzie dobrze, teraz już zapewne wszyscy wobec takich faktów będą musieli uwierzyć. Wpatrzeni z entuzjazmem w Chrystusa, wsłuchujemy się w każde Jego słowo, tak jakby miało być ono ostatnie. I słyszymy słowa:

„Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody”.
„Idźcie…, uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem”.

I w pierwszej chwili do naszego umysłu cisną się słowa:

Co to znaczy...?

Co to ma być...?

 

Te słowa przypominają jakby mowę pożegnalną, może coś w rodzaju testamentu. Ale tak nie może być, przecież dopiero teraz po tym wszystkim, to jest po jego śmierci i Zmartwychwstaniu, po tym wszystkim co się wydarzyło, zaczynamy rozumieć Kim On rzeczywiście był i jest. Dlaczego musiał tyle cierpieć. Przecież dopiero teraz zrozumieliśmy, że On jest prawdziwym Synem Bożym – Mesjaszem, którego zapowiadali prorocy Starego Testamentu, na którego czekały pokolenia przez tysiące lat. Teraz wszystko dla nas stało się zrozumiałe, że przez swoje odrzucenie, pogardę, cierpienie, śmierć i zmartwychwstanie wypełnił proroctwo o cierpiącym Słudze Jahwe, zapowiadanym w Starym Testamencie.

 

Tak, teraz zaczynamy rozumieć, że przy Jego pomocy, że przy Nim, można zmienić świat, możemy wyeliminować zło, krzywdę, przemoc. Dotarło to do nas, że dzięki Jezusowi, mamy odwagę głosić prawdę o Miłości, mamy odwagę dać ludziom Jego Miłość, której spragnione jest ludzkie serca, której łaknie ludzkie serce.

 

Teraz po tym wszystkim, co nam mówił, czego nas nauczał przez swoją Ewangelię, swoje cuda; wskrzeszenia, uzdrowienia, a co w konsekwencji niejako potwierdził przez swoje Zmartwychwstanie, teraz wiemy, że możemy zmienić życie, nadać mu nowego wymiaru, nowego blasku, nowego sensu. Tak, teraz to wszystko do nas dotarło. To wszystko stało się dla nas jasne.

 

I właśnie teraz, On miałby od nas odejść? To nie możliwe. Nie, tak być nie może. Przecież nie zostawi nas na lodzie. Już wystarczająco długo trzymał nas w niepewności. Teraz gdy to wszystko wiemy, rozumiemy wręcz jesteśmy pewni tego, nie może tego nam zrobić...

 

I tak pocieszając się tymi słowami, wpatrujemy się w Jezusa, właściwie wszystko było by dobrze, byśmy pozostali w spokoju, niezakłóconym niczym. Byśmy pozostali w atmosferze bezpieczeństwa. Gdyby nie fakt, że on na naszych oczach wstąpił do niebo. To co wydawało się nie możliwe stało się realne.

 

Pozostając jeszcze przez chwilę w bezruchu, zaskoczeni wydarzeniem, w których braliśmy udział. Powracamy do siebie, do rzeczywistości, do naszych myśli, które teraz już spokojnie układają się w naszej głowie.

 

Jednak to było nasze ostatnie spotkanie, a słowa, które kierował do nas były Jego testamentem, Jego ostatnim słowem, które chciał nam pozostawić, które chciał nam przekazać byśmy wiedzieli, co mamy robić, gdy zostaniemy sami.

 

A jednak ta intuicja, która podpowiadała, że wydarzy się coś ważnego, była słuszna. To, co nie niemożliwe, stało się możliwe, a co gorsze i realne. I w ten sposób pozostaliśmy sami z Jego ostatnim słowem, z Jego testamentem.

 

Pozostajemy jeszcze przez chwilę z tymi myślami, które wypełniają naszą głowę wpatrzeni w niebo, ale Jego już nie widać. On odbiera chwałę zasiadając po prawicy Ojca.

 

A my, no cóż możemy pozostać w miejscu rozczulając się nad sobą, że znów zostaliśmy, oszukani, że bez Niego nic nie możemy uczynić, że te plany o przemianie życia, świata, ludzi, nigdy się nie spełnią. Bo zabrakło nam właśnie Jego, Jezusa Chrystusa – Naszego Mistrza i Nauczyciela, naszego Zbawiciela, Odkupiciela.

 

Ale jeżeli On pozostawił testament, to pewnie po to, byśmy słowa tego testamentu wypełnili.

 

Wracamy do tych ostatnich słów, które tak niedawno nie miały dla nas większego znaczenia. Co On właściwie dokładnie powiedział:

„Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata”.

 

„Idźcie...”: to wezwanie by nie pozostać w miejscu, więc musze się ruszyć, ale po co mam iść? By nauczać wszystkie narody, bo głosić to co nam zostawił. To znaczy mam iść, by przekazywać innym to, co On nas nauczył, w przeciągu tych trzech lat przebywania razem z nami. Jezus zostawił nam Dobrą Nowinę – Ewangelię, to znaczy mam iść i głosić, przekazywać Jego naukę o Bogu, który jest Miłością.

 

Mam iść i głosić i nauczać, przecież nie jestem nauczycielem. jak mogę głosić, co mam głosić?

 

„Nauczajcie wszystkie narody,..., co wam przykazałem” – przekazał nam Dobrą Nowinę – Ewangelię. Ale jak mam głosić, przecież nie jestem nauczycielem? Czego on ode mnie wymaga?

 

Nie, to nie możliwe, Jezus nie wymaga rzeczy niemożliwych, Jezus nie wymaga chyba ode mnie, tego bym podobnie jak On, został za głoszenie Jego nauki skazany na śmierć? A więc czego chce?

 

Mam iść i swoim życiem pokazać innym, że to czego nauczał Jezus jest możliwe do realizacji. Wybrał mnie, bym świadczył, że można być uczciwym, że można przebaczyć, nawet największemu nieprzyjacielowi. Wybrał mnie, bym świadczył, że można żyć według Bożych przykazań, które On nam zostawił. Wybrał mnie, bym świadczył, że można żyć Miłością, która przemienia, daje siebie innym, nie jest zaborcza, brutalna, nastawiona tylko na przyjemność i doznania.

 

Mam swoim życiem ogłosić prawdę, mam żyć w prawdzie, a nie oszukiwać siebie, innych, swoje sumienie, że jest dobrze nawet tam gdy jest beznadziejnie źle. Mam iść i mam być apostołem Jezusa, tym który głosi, postępuje, żyje tak jak tego wymaga nasza wiara.

 

To jest właśnie, to ostatnie słowo Jezusa, które pozostawił dla mnie. To jest testament Jezusa, który mam wypełnić. Jezus nie wezwał innych, aby żyli przykazaniami, Jezus wezwał właśnie mnie.

 

Nie wezwał innych, aby postępowali zgodnie z przykazaniami wezwał mnie. To ode mnie zależy czy miłość, o której tyle mówił, tyle nauczał zmieni świat, ludzi, zmieni mnie. To wszystko zależy ode mnie. Nie mogę oglądać się na innych.

 

 

To wezwanie do życia uczciwego, prawego, sprawiedliwego skierował do mnie. To ja kiedyś będę musiał zdać rachunek, gdy stanę przed Nim jak wypełniłem Jego testament. I właściwie od tego, czy go wypełnię, czy też nie zależy, czy będę przebywał z razem Mim w niebie, do którego wstępuje, aby przygotować mi (nam) mieszkanie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Misjonarz, wykładowca teologii pastoralnej w wyższym Seminarium Duchownym Redemptorystów w Tuchowie,
Administrator Redemptorystowskiego Portalu Kaznodziejskiego – Tuchó
w

o. Grzegorz Jaroszewski CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy