Niedziela, 22 czerwca 2014 roku, XII tydzień zwykły, Rok A, II
Do pewnego miasta przyjechał cyrk. Furorę robił zwłaszcza linoskoczek, który rozciągnął linę między dwoma wysokimi budynkami, a następnie zachwycał zgromadzoną publiczność swoimi umiejętnościami. Wszyscy bili mu brawo.
W pewnym momencie linoskoczek zapytał: A czy wierzycie, że mogę wziąć taczkę i spacerować z nią po linie? – Taaaaaaaak! – krzyknęli wszyscy zgodnym chórem.
I rzeczywiście, artysta wziął specjalnie przygotowaną taczkę i zaczął z nią spacerować po linie. Dostał jeszcze większe brawa.
Po czym zadał kolejne pytanie: A czy wierzycie, że mogę z tą taczką spacerować po linie także wtedy, gdy będzie w niej ktoś siedział? I znów wszyscy jednogłośnie krzyknęli: „Taaaaaaaaak!”.
Wtedy zapytał: To w takim razie kto chce spróbować usiąść w taczce?
Zapraszam chętnych!
I wtedy zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na siebie, ale nikt się nie zgłosił.
Akrobata zapytał kogoś wprost: „A czy pan wsiądzie do taczki, żebym mógł przewieźć pana po linie?” – Człowiek, do którego się zwrócił akrobata, miał przerażoną twarz i szybko zrobił kilka kroków do tyłu. Bał się o swoje zdrowie, a nawet życie. Nie wierzył, że taka sztuczka może się udać.
Wtedy odezwał się mały chłopczyk: „Ja, ja wsiądę do tej taczki”. Chłopczyk usadowił się wygodnie w taczce, a akrobata zaczął jechać z dzieckiem po linie. Tłum zamarł z przerażenia – wszyscy wstrzymali oddech i na placu zapadła cisza… Kiedy dotarli na drugi koniec – zerwały się gromkie brawa. Wiwatom nie było końca. I sowite datki posypały się do kapelusza sztukmistrza.
Ktoś na boku zapytał chłopczyka: „Czy ty się w ogóle nie bałeś będąc tam w górze”? – „Nie, nie bałem się ani trochę, bo ten który mnie wiózł, to mój tata” – powiedział chłopiec.
Niepokój, przerażenie, lęk, strach, obawa, trwoga...
Ciągle w napięciu, ciągle się obawiamy, oglądamy za siebie, nieustannie słyszymy w mediach o aferach, rabunkach, napadach.
Gdyby zapytać przeciętnego Kowalskiego czy Nowaka, czy w Polsce jest bezpiecznie, odpowie: Nie, wciąż przecież dzieje się coś złego, wciąż o tym mówią w telewizji!
Gdyby jednak zapytać tego samego człowieka, czy w jego najbliższej okolicy jest niebezpiecznie, odpowie, że się zbytnio nie boi, że nie jest tak źle...
Paradoks?
Czasem nasz lęk bierze się z wiedzy, którą czerpiemy z mediów. A one często prezentują nam zafałszowany obraz świata. Czy potraficie przypomnieć sobie jakąś pozytywną informację z przeróżnych wiadomości? Najczęściej słyszymy przecież o aferach, przestępstwach, pożarach, trzęsieniach ziemi, zabitych dzieciach, skorumpowanych politykach...
Nic więc dziwnego, że powoli zaczynamy wierzyć, że świat jest taki niebezpieczny – nawet, jeśli my tego nie doświadczamy w naszym sąsiedztwie... Nie zawsze stać nas na spokojną refleksję.
Najbardziej dziś poruszyły mnie słowa: Nie bójcie się ludzi!
Innymi słowy: nie podejrzewajcie każdego, że chce wam zrobić krzywdę, że chce wam zaszkodzić, zranić was czy skrzywdzić. Pomijając jakieś nadzwyczajne przypadki, nie obawiamy się przecież swojej rodziny, siostry czy brata...
Wiele dziedzin gospodarki bazuje na wzajemnej nieufności i lęku: tabletki na uspokojenie, sejf czy konto w banku, ochroniarz przy wejściu, bezpieczny samochód, broń „na wszelki wypadek”… Zwykle im więcej posiadamy, im bardziej zwracamy swą uwagę na dobra doczesne, tym bardziej zaczynamy się bać wszystkich, bać o wszystko...
Zapominamy o tym, co najważniejsze...
Niekiedy jednak nasz lęk ma nieco inne korzenie, przyczyny...
Są np. takie osoby, których lęk w niektórych sytuacjach przybiera postać przerażenia czy wręcz ataku paniki. Niejednokrotnie towarzyszą mu silne objawy somatyczne (np. zawroty głowy, uczucie duszności, nadmierna potliwość). Mówimy wtedy np. o fobii. Mogą ją wywoływać różne określone sytuacje, zjawiska, ludzie czy przedmioty. W zasadzie każda sytuacja, przedmiot, osoba mogą stać się źródłem natrętnego lęku; w medycynie opisywane są setki rodzajów fobii, które sprawiają cierpienie tym osobom...
Są np. ludzie, którzy panicznie boją się kotów, szczurów, myszy, pająków, węży, owadów... Ale też psów, koni, żab, gadów itp. Istnieje paniczny lęk przed brudem, burzą, wysokością, wodą, ogniem, mgłą... Są też osoby, które panicznie boją się zamkniętych pomieszczeń, ciemności, latania samolotem, przekraczania tuneli czy mostów. Można bać się zmian, szkoły, kradzieży, nawet snu czy dotyku, obcych ludzi, przeciwnej płci, umarłych, tłoku, nawet – pięknych atrakcyjnych kobiet. Inni boją się panicznie krwi, bólu, nowotworu czy choroby psychicznej, zastrzyków czy deformacji, okaleczenia...
Taką listę można byłoby mnożyć wręcz w nieskończoność...
Ale są przecież sprawy, których obawiają się niemal wszyscy, sprawy bardziej egzystencjalne.
Utrata pracy, wypadek na ulicy, za duży kredyt, silna gorączka u dziecka, bolesna diagnoza u lekarza, cierpienie, samotność, zbliżająca się śmierć...
Boimy się wielu spraw, bo najczęściej... boimy się własnej słabości, bo nie mamy zaufania do siebie. Lękamy się, że sobie nie poradzimy w trudnej sytuacji, że się ośmieszymy, zagubimy, pomylimy, że zwątpimy... Nie ufamy sobie – trudno więc mieć zaufanie do innych (mogą nas skrzywdzić!), a więc i do Boga (może nas zostawić...).
Im bardziej się boimy, tym chętniej i częściej oglądamy się na innych, licząc że oni zaspokoją nasze potrzeby, że ktoś się nami zaopiekuje, pomoże, zastąpi...
(czasem młodzi mężczyźni obawiają się stałego związku, bo nie wierzą w siebie – boją się, że sobie nie poradzą, że nie są wystarczająco silni i pewni, by być wsparciem dla ukochanej, bo czasem szukają, by ktoś się nimi zaopiekował – jak małymi dziećmi...)
A Jezus zna nasze słabości, nasze lęki...
Na pewno pamiętacie modlitwę w Ogrodzie Oliwnym, gdy Jezus pocił się – jak podaje Łukasz (lekarz) krwawym potem (nauka zna takie przypadki w chwilach wielkiego stresu) bądź potem jak krew...
W medycynie zjawisko to znane jest pod nazwą hematodrosis. Występuje ono w wypadkach, gdy do bardzo wielkiej trwogi i cierpień posuniętych do ostatecznych granic dołączają się jeszcze nowe i organizm nie może już znieść bólu. W takich chwilach chory zazwyczaj traci świadomość. Podskórne naczyńka krwionośne pękają. Krew wydziela się razem z potem i to zazwyczaj na powierzchni całego ciała.
Tłumaczenie nie pozwala docenić innego wyrażenia zawodowego: „pogrążony w udręce” brzmi w rzeczywistości po grecku „genomenos en agonia” – „znajdując się w agonii”. Przy czym „agonia”, po tym jak była terminem sportowym (walka, która rozgrywa się na stadionie), stała się później określeniem medycznym oznaczającym walkę ciała ze śmiercią.
Podobny do nas we wszystkim... z wyjątkiem grzechu...
Więc wychodzi nam naprzeciw i, znając nasze lęki, mówi: Nie bójcie się!
Dziś Jezus powtarza nam TRZY razy (w tak krótkim fragmencie!): Nie bójcie się!
Są to zresztą jedne z najczęściej wypowiadanych słów Jezusa, niezależnie czy na Jeziorze Galilejskim, czy na pustyni, czy w obliczu Męki, czy wreszcie już po zmartwychwstaniu, gdy się ukazywał Apostołom. Nie bójcie się! Nie lękajcie się! Pokój wam...
Jakby nam przypominał: jestem niezmienny w swej miłości, jestem wierny i stały, jestem opoką, na której można budować, jestem Tym, który jest mocą i wsparciem. JA JESTEM!
Więc nie bójcie się, bo nawet jeśli wątpicie w siebie – to Ja jestem!
i żeby było jasne:
Nie chodzi o to, by Jezus był nam potrzebny tylko po to, byśmy się mniej bali, by nam się lżej żyło.
Bóg nie może być przez nas traktowany instrumentalnie i przedmiotowo, byśmy np. się czuli bezpieczniej, bo wtedy przestaje być Bogiem...
Inna jest kolejność: JEŚLI ufamy Bogu, to któż przeciwko nam?!
(PS: Okaż nam panie miłosierdzie, według nadziei pokładanej w Tobie...)
Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?!
Noe budujący tratwę wbrew wszystkim, Abraham ufający Bogu do końca, Mojżesz wyprowadzający z niewoli lud mimo sprzeciwu potężnego faraona, Apostołowie, którzy odmienili imperium rzymskie – fajnie poczytać biografię jakiegoś świętego (choćby naszego papieża), obejrzeć film o kimś, kto dokonał wielkich czynów ufając Bogu. Podziwiamy Boga i odważnych ludzi jak gapie spoglądający na owego linoskoczka.
Ale czy JA wsiadłbym do tej taczki, którą prowadzi Bóg po takiej wątłej – jak nam się wydaje – linie? Wolimy się zaasekurować, zastanawiać, podejrzewać podstęp, kalkulować, czy nam się to opłaci, zastanawiać, czy zbyt wiele nie ryzykujemy...
Ale czy NAS (MNIE) stać na takie zaufanie Bogu?
Bo często nasz lęk, to nie tylko zwątpienie w siebie, ale chyba też i w Boga!
Skoro On Jest, skoro jest dobrym i kochającym Ojcem, to czego mamy się obawiać?!
Dzieci ufają swoim rodzicom; kochający rodzice wszak nigdy nie uczynią krzywdy swym dzieciom.
Może dobrze byłoby, gdybyśmy stali się mniej dorośli, a bardziej dziecinni, byśmy pozostali ufnymi dziećmi Bożymi do końca, nawet wtedy, gdy pojawiają się już siwe włosy i coraz grubsze okulary, gdy czasem zaczynamy się obawiać niemal wszystkiego i wszystkich...
Więc:
Nie bójcie się! – jesteście ważniejsi niż wróble, jesteście moimi dziećmi – mówi do nas dzisiaj Bóg!
Nie bójcie się! Pokój wam!
JA jestem!
Redemptorysta Prowincji Warszawskiej, obecnie wykładowca psychologii w Wyższym Seminarium Duchownym w Tuchowie – Kraków
o. Jarosław Liebersbach CSsR