Niedziela, 01 marca 2015 roku, II tydzień Wielkiego Postu, Rok B, I
W dzisiejszej Ewangelii widzieliśmy Jezusa na Górze Przemienienia. Pismo Święte zna bardzo dobrze symbol góry jako miejsca spotkania z Bogiem. Dzisiejsza Ewangelia nawiązuje wyraźnie do obrazów objawienia Bożego danego Mojżeszowi na górze Synaj: wejście na górę – chmura – głos Boga – zejście z góry. Siódmego dnia po tym, jak Jezus zapowiedział swoim zupełnie jeszcze nic nierozumiejącym uczniom, że w Jerozolimie czeka Go krzyż, bierze On trzech spośród nich na górę – Górę Przemienienia.
Jeśli w górskiej wędrówce ma się trochę szczęścia, można ze szczytu zobaczyć daleko rozciągający się w dole krajobraz. Na Górze Przemienienia też był daleko sięgający widok: ze skończonego na nieprzemijające, ze śmiertelnego na nieśmiertelne, z czasowego na wieczne, z ziemi na niebo. Ten widok uświadamia nam, że to, co ziemskie, nie jest rzeczywistością ostateczną. Ziemia nie jest celem, lecz drogą do celu. I w tej drodze nie chodzi o osiągnięcie ziemskiego szczęścia, lecz wieczności – tej wieczności, której blask ukazał się na chwilę w przemienionym Chrystusie.
Z wydarzeń na tej górze widać poza tym, że niebo jest jeszcze przed nami, nie jesteśmy jeszcze w nim. Ziemia nie jest i nie będzie nigdy niebem. A chrześcijanin należy właśnie do nieba – ono jest jego ostatecznym i najważniejszym celem.
W tym miejscu warto się przynajmniej na chwilę zatrzymać nad słowem, które od początku było używane przez chrześcijan w pozytywnym znaczeniu, ale począwszy od XIX wieku stało się zarzutem przeciw nim: nad słowem „pociecha”. Niebo zaczęło być widziane jako tania, oszukańcza pociecha, a religia jako „opium dla ludu”. Nadzieja na niebo miałaby być zasłoną dymną zamykającą oczy na ziemskie niesprawiedliwości i nadużycia, więcej – usprawiedliwiającą je.
Dziś, po doświadczeniach minionego stulecia, możemy ocenić wartość tego zarzutu. W tym stuleciu mogliśmy zobaczyć, ile potwornych zbrodni przyniosły ideologie głoszące nadzieję na stworzenie nieba na ziemi. To one okazały się prawdziwym opium dla ludu, utopiami, nierealnymi marzeniami, to one przyniosły straszliwe zaślepienie milionów i ich obłąkańczy bieg w przepaść. Dążenie tych ideologii do szczęścia „ludzkości” przyniosło bezmiar krzywdy dla konkretnych jednostek. Samym swoim istnieniem i upadkiem z hukiem potwierdziły one prawdę dzisiejszej Ewangelii: nie da się stworzyć nieba na ziemi. Ziemia nie jest dla człowieka miejscem ostatecznego spełnienia i szczęścia. A samo niebo nie jest wcale tanią, oszukańczą pociechą, ale inspiracją do prawdziwie dobrego życia na ziemi, pociechą prawdziwie twórczą.
Możemy jednak z góry założyć, że te nieludzkie ideologie nie znikną bez śladu, że wcześniej czy później pojawi się kolejna utopia. Bo pragnienie stworzenia na ziemi niezagrożonego upadkiem, zabezpieczonego, trwałego nieba to odwieczna pokusa, stojąca przed człowiekiem od zawsze i na zawsze – począwszy już od wieży Babel. W dzisiejszej Ewangelii wyraża ją Piotr, który chciał zbudować namioty, by w nich pozostać na tej górze, by zatrzymać i uwiecznić szczęście, jakie przeżywał. Ale postacie ze Starego Testamentu wskazują na co innego: mówią one o ludzkim życiu jako pielgrzymce, jako byciu zawsze w drodze – w drodze nawet przez pustynię, o zbawieniu, którego człowiek nie może urzeczywistnić swoimi wysiłkami, lecz które przyjmuje jako dar od Boga.
Uczniowie nie zrozumieli tej nauki. Nie mogli jej jeszcze zrozumieć, bo ziemska droga Jezusa nie została jeszcze dopełniona. Dlatego Jezus nie pozwala im mówić o tym przeżyciu, dopóki przez Jego krzyż i zmartwychwstanie nie stanie się jasne, w jaki sposób przychodzi do nas Boża miłość: nie przez uderzające, zniewalające wprost doświadczenie światła, ale przez ciemność cierpienia i słabości. Piotr chciał postawić namioty, aby utrwalić olśniewające doświadczenie wiary, niedopuszczające jakichkolwiek wątpliwości, niewymagające walki, wznoszące się ponad wszelkie chmury. Ewangelista komentuje, że Piotr nie wiedział, co mówi. A chmura ogarnęła jednak górę...
Głos z tej chmury ogłasza Jezusa jako Syna Bożego. Chmura to w Starym Testamencie znak tajemniczej obecności Boga: ukazuje ona i zarazem zasłania. Jezus przychodzi z nieba, powinniśmy Go słuchać. W kontekście Mojżesza i Eliasza znaczy to, że powinniśmy iść za Nim na drodze prowadzącej ku królestwu Bożemu, które nie jest z tego świata, jak to sam Jezus powie później przed Piłatem. Apostołom z trudem przyjdzie zrozumienie tego, pozbycie się fałszywych obrazów Mesjasza; Piotr nie jest tu jakimś niefortunnym wyjątkiem, lecz reprezentantem ich wszystkich. Z trudem przyjdzie im rezygnacja z fałszywych oczekiwań, z kłamliwych nadziei, ze złudzeń. Z trudem przyjdzie im przestawienie środka ciężkości z ziemi na niebo – tak jak nam wszystkim przychodzi to z najwyższym trudem... Dopiero później zrozumieją, że blask Przemienienia nie był po to, by zapewnić im trwały błogi nastrój, lecz by ich umocnić na trud codziennego życia, które na ogół przebiega nie w blasku, lecz w szarzyźnie, a nawet w gęstej ciemności.
Dzisiejsza Ewangelia mówi, że spojrzenie w niebo nie jest bynajmniej łatwą, albo bezwartościową pociechą; odwrotnie, jest to pociecha pełnowartościowa, ale bardzo trudna, jeśli rozumie się ją właściwie. Niebo to coś, co pozwala nam żyć owocnie i sensownie na ziemi. Ten, kto żyje na ziemi, patrząc zarazem w niebo, nie jest jakimś fantastą, „fikcjonerem”, marzycielem. Nie ignoruje on cierpienia i nędzy tego świata, ale je przemienia, biorąc je na siebie tak jak jego Mistrz. Nadzieja na niebo jako ostateczną rzeczywistość, ostateczne spełnienie pomaga mu – podobnie jak Jezusowi – zwyciężać wszelkie zło tego świata, a nawet samą śmierć; pozwala mu zrealizować to, do czego niezdolne okazały się ideologie mamiące człowieka nadzieją nieba na ziemi.
Pracownik redakcji kwartalnika „Homo Dei” i wydawnictwa Homo Dei – Kraków
o. Janusz Serafin CSsR