Niedziela, 22 marca 2015 roku, V tydzień Wielkiego Postu, Rok B, I
Przybyli w samej chwili triumfu, gdy jeszcze na ulicy brzmiało echo okrzyków ku czci Jezusa, jeszcze zanim zabrano stamtąd ubrania i gałązki palmowe, które słali Mu ludzie pod stopy, gdy wjeżdżał do Jerozolimy. Lepszego momentu na spotkanie z cudzoziemcami Jezus – bylibyśmy skłonni myśleć – nie mógł sobie wymarzyć; wszak od zawsze świat interesował się tymi, co odnieśli sukces. Oblegają ich wtedy tłumy, dziennikarze, fotografowie, zbieracze autografów, „fani” szalejący czasem wprost z entuzjazmu. Taki sukces oznacza też wielu nowych zwolenników.
Właśnie tacy nowi potencjalni zwolennicy, przyciągnięci okrzykami „Hosanna!”, chcą teraz zobaczyć Jezusa, dlatego proszą Filipa i Andrzeja, aby umożliwili im „audiencję” u Niego.
Ale Jezus nie chce w tej chwili żadnych nowych zwolenników. Nie pozwala się zwieść entuzjazmowi tłumów. Zainteresowanie ze strony cudzoziemców odbiera jako znak od Ojca, nie od świata. Mówi do zgromadzonych: Nadeszła godzina, aby Syn Człowieczy został uwielbiony. Jakie uwielbienie ma na myśli? Czy te przez tłumy? Czyżby sądził, że przyszedł czas, aby Jego nauka została poznana i przyjęta przez pogański świat? Z pewnością wielu Żydów tak myślało, w tym Jego uczniowie. Ale nie, to jest inne uwielbienie i inna godzina, to nie czas ziemskiego sukcesu i chwały; dla Niego bije już godzina śmierci. Jezus wie, że Jego triumfalny wjazd do Jerozolimy nie oznacza żadnego przełomu, przeciwnie, przyspieszenie tragicznych wydarzeń. Wyrok śmierci już zapadł, kaci czekają tylko na sprzyjającą okazję. Jezus zna swój los, dlatego już od dawna przygotowywał swych uczniów na najgorsze, przepowiadał im przyszłe wydarzenia. Ale wie też, że w tym momencie nie są oni w stanie zrozumieć tego wszystkiego. Wie, że w przerażeniu uciekną spod krzyża. Rozumie ich strach; wszak sam drży przed tą „swoją godziną” tak bardzo, że wyznaje to publicznie: Teraz moja dusza doznała lęku, i cóż mam powiedzieć: „Ojcze, wybaw Mnie od tej godziny?”. Prawie wszystko w Nim pożąda tego ratunku. Ale jednak nie wszystko: jest w Nim coś, co pożąda tej godziny tak, jak człowiek pragnie spełnienia swego życia. Ten głos w Nim mówi teraz: Przecież właśnie dlatego przyszedłem na świat, dla tej właśnie godziny. To jest Jego własna godzina, tak z Nim zrośnięta, że nie można ich rozdzielić, cel i spełnienie Jego życia. To straszliwa godzina, ale zarazem wzniosła, chwalebna, punkt kulminacyjny ludzkich dziejów. To wie Jezus również, stąd jego słowa: Gdy zostanę wywyższony nad ziemię, przyciągnę wszystkich do siebie.
Zarazem Jezus próbuje wszystkim możliwie prosto przekazać to, czym sam żyje – prawdę, której nikt jeszcze przed Nim nie głosił; prawdę, która na pozór wydaje się absolutnym szczytem absurdu: prawdę o śmierci, która wiedzie ku życiu. To, co teraz mówi, jest czymś najbardziej odpychającym i zarazem najbardziej przyciągającym w całej Ewangelii: Jeśli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Wspaniałe porównanie człowieka do ziarna padającego w ziemię! – szkoda, że przyzwyczailiśmy się do niego tak bardzo, że nie czujemy już całej jego trafności i siły. Oczywiście Jezus mówi tu przede wszystkim o sobie – to On jest jako pierwszy tym ziarnem, które musi umrzeć, aby przynieść życie. Ale mówi też i o nas: Gdzie Ja jestem, tam będzie i mój uczeń. Chce nam dodać odwagi, byśmy się zgodzili stać się takim ziarnem – najtrudniejsze i zarazem najkonieczniejsze zadanie ludzkiego życia. Bo przecież wszystko, co żyje, pragnie życia, ono jest największym skarbem istoty żyjącej. Jak można uwierzyć w to, że droga do życia wiedzie przez śmierć, a więc przez to, co jest życiu najbardziej wrogie, a nawet logicznie doń przeciwstawne? Musimy przyznać, że to jest po prostu niemożliwe. Dlatego On przeszedł jako pierwszy tę drogę, aby nam pokazać, że to jednak jest możliwe i owocne. I dlatego tylko On może nas uzdolnić do stania się owym ziarnem pszenicznym. Jeszcze raz: Gdy zostanę wywyższony nad ziemię, przyciągnę wszystkich do siebie. Jak gdyby chciał powiedzieć: „To, co jest dla ciebie okropne i przekracza twoje siły, ze Mną stanie się możliwe do zniesienia, a nawet lekkie i słodkie. Tylko Ja potrafię przemienić klęskę w zwycięstwo”. Otwórzmy nasze uszy na to zaproszenie Jezusa, które dochodzi do nas poprzez stulecia: Kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec. Oczywiście, możemy tego nie usłuchać. Możemy być jak ci, którzy powiedzieli: Zagrzmiało, kiedy głos z nieba przemówił do Jezusa. Człowiek może być bardzo głuchy na Boży głos. Tym bardziej potrzebujemy wsparcia Jezusa, które jednak zawsze On zapewnia tym, którzy szczerze o to proszą. Wielkanoc, która co roku do nas przychodzi, wzywa nas: kto się odważy zrobić z Chrystusem krok w ciemność, wraz z Nim wstąpi również w Jego chwałę. Biedny, przestraszony chrześcijaninie uginający się pod ciężarami codziennego życia, nabierz odwagi! Zegar Boskich przeznaczeń chodzi nieomylnie. Także dla ciebie jego wskazówki nie zatrzymają się na Wielkim Piątku.
Pracownik redakcji kwartalnika „Homo Dei” i wydawnictwa Homo Dei – Kraków
o. Janusz Serafin CSsR