Słowo Redemptor

VI niedziela wielkanocna

 

 

 

Niedziela, 10 maja 2015 roku, VI tydzień wielkanocny, Rok B, I

 

 

 

 

 

W jednym ze szpitali w Gdyni leżał chory marynarz. Był niewierzący. Odwiedzała go dziewczyna, która opiekowała się chorymi na terenie parafii, gdzie ów szpital się znajdował. Po kilku odwiedzinach chory spostrzegł, że jest dobra, miła i pobożna.

Pewnego dnia zapytał ją: „Właściwie, co ty masz za to, że tutaj przychodzisz?”.

Odpowiedziała, że nic, że robi to bezinteresownie.

Postawił jej następne pytanie: „A dla kogo ty to robisz?”. „Dla Chrystusa, który mnie i pana także kocha” – odpowiedziała.

Marynarz zmieszał się trochę, zaskoczyła go taka odpowiedź. Dziewczyna odwiedziła go jeszcze kilka razy. Kiedy chory powrócił do zdrowia i opuszczał szpital, kupił jej piękne róże i powiedział, dziękując za opiekę: „Zanieś te róże twojemu Chrystusowi”.

 

 

Drodzy! Jakże bliska każdemu z nas powinna być ta dzisiejsza Ewangelia, w której po raz kolejny Chrystus pokazuje nam, w jaki sposób chrześcijanin, czyli osoba Mu wierna, powinna potwierdzić swoją tożsamość. Pyta dzisiaj każdego z nas o miłość do Boga, o miłość do drugiego człowieka.

 

To właśnie Jezus ukazał najpiękniejszy przykład bezgranicznej miłości zdolnej do poświęceń. To miłość wymykająca się niejako spod wszelkiej ludzkiej logiki. To miłość przychodząca dwa tysiące lat temu na ziemię i umierająca na krzyżu za swoich prześladowców. To miłość potężniejsza od śmierci. Z tej bezgranicznej miłości Chrystus oddaje za nas życie swoje, daje nam życie wieczne, pragnie dla nas radości, nazywa nas przyjaciółmi swymi. To On nas wybrał, każdego z nas, ale wielu nie akceptuje tego wyboru. Człowiek, który zaakceptuje Jego wybór, wybiera Jezusa. A wybrać Jezusa, to zawrzeć z Nim przyjaźń, to słuchać tego, co mówi, to wypełniać Jego przykazania, bo tylko w ten sposób można okazać Mu swoją miłość.

 

Prawo jest po to, aby je zachowywać i aby porządkować zasady międzyludzkiego funkcjonowania w świecie, a nie – jak mawiają ignoranci i ci, którzy chcą usprawiedliwić swoją społeczną niedojrzałość – po to, aby je łamać. Podobnie prawo Boże – porządkuje nasze odniesienie do Chrystusa i nasze odniesienie do innych ludzi. Wskazuje również na właściwe rozumienie i przeżywanie miłości własnej. To, kim jestem, bardzo mocno objawia się w tym, w jaki sposób postępuję. Czy mogę miłować Boga, którego nie widzę, jeżeli brata swojego, którego widzę, nie potrafię miłować? Czy mogę uważać się za wiernego ucznia, uczennicę Chrystusa, gdy odrzucam Jego przykazania? Czy mogę być uczniem Chrystusa, kiedy poprawiam Jego naukę? Jeżeli uczeń zaczyna głosić naukę inną od tej, którą dotychczas wygłaszał nauczyciel, czy może uważać się za spadkobiercę jego myśli? Raczej nie. A jeżeli już, to na pewno nie w całości, nie w pełni. Wyrazem wierności Chrystusowi jest radykalizm w zachowywaniu Jego przykazań. Dekalog zawiera nie cztery czy pięć przykazań, ale dziesięć. Nie wolno nam wybierać z nich tylko tych, które w danej chwili nam się podobają. Wówczas z chrześcijaństwa robimy po prostu supermarket i niekoniecznie chrześcijaństwo traktujemy na serio.

 

Miłość ludzka jest zawsze – w większym lub mniejszym stopniu – nacechowana piętnem interesowności. Kochamy „ze względu na...”. Tymczasem Bóg kochapomimo, że...”. Człowiek kocha zwykle „dla siebie” i wybiórczo: kochając kogoś bardziej, innych kocha mniej. Bóg, nawet gdy kogoś kocha bardziej, to kocha Go dla innych, dla nas, czego dowód zostawił w osobie Jezusa, którego posłał na świat, aby się za nas ofiarował. Jakże inna to miłość od tej ludzkiej, która często bywa nietrwała i przelotna. A przecież „kto przestał kochać, znaczy, że nie kochał wcale”. Bóg kocha w sposób nieodwołalny, jest w miłości wytrwały. Bóg daje się w całkowitym zaufaniu do mnie mimo tego, iż sam sobie nie potrafię jeszcze zaufać. Nie wystarczy chcieć dobrze. Trzeba jeszcze poznać, wiedzieć, czego oczekuje kochana osoba. Nasze wyobrażenia o miłości są nie tylko zdeformowane, ale czasem nawet krzywdzące dla innych. Jeśli nie pozbędziemy się osobistych wyobrażeń o miłości, możemy mieć problem z uciekaniem od nas ludzi. Jeśli nie wiem, jakiej miłości oczekuje ode mnie Bóg, mogę też się z Nim rozminąć. Wielu ludzi użala się na obojętność kogoś, kogo kochają. Ale nie każdy potrzebuje takiej miłości, jaką my ofiarujemy. Często miłość, którą obdarzamy kogoś, wcale nie jest miłością, tylko wymuszaniem czy też podejrzliwym sprawdzaniem drugiej osoby. Jezus wiedział, jakiej miłości potrzebują uczniowie i taką miłość im ofiarował. Wiedział też, jaką miłością pragną oni kochać i do takiej ich pobudzał.

 

Nie jest łatwo kochać zawsze, każdego i bezinteresownie tym bardziej, że świat próbuje dzisiaj za wszelką cenę zwalczyć taką miłość. Czasami jakby na siłę wpycha nam tani kicz, który próbuje nazwać miłością. Mówi: Żyj chwilą! Baw się! Wszystko ci wolno! Promuje się dzisiaj coraz częściej tzw. związki na próbę, bez zobowiązań. Bo przecież może nam się nie udać, więc po co ryzykować. W takich sytuacjach trudno szukać prawdziwej miłości, ponieważ króluje tam egoizm. To mi ma być dobrze, to ja muszę pozostawić sobie otwartą furtkę, jakiś plan awaryjny, w razie gdy przyjdą przeciwności. I często w tym wszystkim zapominamy, że miłość wymaga pewnych wyrzeczeń, czasami trzeba zapłacić za nią olbrzymią cenę. I choć w naszym życiu są chwile trudne, bolesne, momenty próby, to właśnie wtedy możemy zobaczyć jak w zwierciadle, jaka tak naprawdę jest nasza miłość.

 

Nikt z nas nie wie, kiedy zostanie poddany egzaminowi z miłości ani jak on będzie wyglądał. Może któreś z małżeństw, oczekujące na narodziny swojego dziecka dowie się, że jest ono nieuleczalnie chore. Stanie wówczas przed decyzją: urodzić to dziecko i oddać mu całe swoje życie, poświęcając mu o wiele więcej uwagi niż zdrowemu, czy je zabić i „mieć problem z głowy”. Może się zdarzyć tak, że małżonek popadnie w jakiś nałóg: hazard, alkoholizm, narkotyki. A może przyjdzie nam wypowiedzieć się gdzieś w pracy, wśród znajomych na tematy wiary, chrześcijańskiej moralności, narażając się na niezrozumienie i ośmieszenie.

 

Najtrudniej kochać tym, którzy sami nigdy nie byli kochani. Osobiste dramaty ludzi różnych czasów i pokoleń polegają na tym, że nie dowierzali oni i nie dowierzają, jak bardzo kocha ich Bóg. A jeśli nawet dowierzają, to nie bardzo wiedzą, na czym ta miłość polega, co stanowi jej istotę. Podejrzewają, że Bóg kocha tak jak my, tylko bardziej, zapominając o tym, że miłość ludzka jest zawsze niedoskonała i jakże różna od miłości Bożej. I na tym polega nasz błąd.

 

Miłość potrzebuje ciągłego podtrzymywania, rozwijania, starania, aby nie rozwiała się jak dym, nie skończyła się jak sen, nie odleciała jak przestraszony ptak, nie zwiędła jak niepodlewany kwiat. I trzeba jej się uczyć wytrwale każdego dnia, wpisując we własną duszę naukę Jezusa. To mozolne żłobienie serca, pełne wysiłku, walki, ciągłego poprawiania detali. Miłość ta jest po to, aby radość człowieka była pełna. Jezusowi chodzi bowiem o szczęście człowieka i według Niego nic tak nie uszczęśliwia jak troska o miłowanie Boga. Jeśli człowiek lekceważy Jego naukę, jego wnętrze pozostanie nienasycone i niespokojne. I wówczas na nic nam miliony na koncie, pałace z wykwintnymi ogrodami, ekskluzywne limuzyny zaparkowane przed naszym domem, znajomości z największymi potentatami światowymi, jeśli w naszym życiu nie będzie miłości.

 

 

Chciejmy się tej miłości uczyć od Jezusa, który kocha każdego z nas takimi, jakimi jesteśmy. Chciejmy kochać drugiego człowieka, jak Bóg nas kocha. Uczmy się od niego Bożej miłości i prośmy, aby każdego dnia przymnożył nam tej prawdziwej, czystej i bezwarunkowej miłości oraz dodał nam odwagi do życia nią na co dzień.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Duszpasterz w Parafii św. Klemensa oraz wikariusz przełożonego wspólnoty redemptorystów – Głogów

o. Maciej Nowak CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy