Słowo Redemptor

XXII niedziela zwykła

 

 

 

Niedziela, 30 sierpnia 2015 roku, XXII tydzień zwykły, Rok B, I

 

 

 

 

 

Ludzie kwestionują rozmaite prawa, ale chyba nikt nie kwestionuje prawa jako takiego. Prawo jest konieczne dla harmonizacji różnych – często wprost przeciwstawnych – ludzkich dążeń, do ochrony słabszego przed silniejszym, do utrzymania w społeczeństwie porządku i bezpieczeństwa. Dlatego ludzie ustanawiają różne prawa. Swoje prawo ustanowił też Bóg, aby wyznaczyć człowiekowi ramy, których ludzkie prawo nie może przekroczyć, aby wskazać kierunek, w którym powinno zmierzać ludzkie prawo. Jak wiemy, kośćcem tego prawa jest Dekalog. Później, w trakcie dziejów, obrósł on wieloma innymi przepisami, spośród których niektóre wolno uważać za powstałe z Bożej inspiracji, inne za czysto ludzkie regulacje, którym jednak nadawano sankcję boskości.

 

Stosunek człowieka do prawaczy to ludzkiego, czy Boskiegomoże być na różne sposoby nieprawidłowy, błędny. Na przykład: można absolutyzować ludzkie prawo lub ubóstwiać Boże, bo przecież jest to prawo Boga. Owszem, ale jednak nie jest ono Bogiem! – a ubóstwienie przysługuje tylko samemu Bogu. Ubóstwienie Jego prawa to – choćby nawet sam człowiek to czyniący nie miał takiej intencji, choćby był przekonany, że oddaje Bogu najwyższą możliwą chwałę – Jego detronizacja, to bałwochwalstwo. Człowiek tak rozumiejący Boże prawo (czy absolutyzujący ludzkie), usiłuje przestrzegać go zawsze i wszędzie możliwie jak najściślej, nie dopuszczając żadnych odeń odstępstw, nie uwzględniając żadnych różnic konkretnych okoliczności. Jezus odrzuca taką postawę słowami, że to szabat jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Celem prawa jest dobro człowieka, a prawo to tylko środek do tego celu. Żadne prawo – nawet Boskie – nie jest celem samym w sobie. Nie jest ono samo dla siebie, lecz ma służyć człowiekowi.

 

Nawiasem mówiąc, takie podejście Jezusa do Boskiego prawa było w owym czasie ogromną rewolucją; może zresztą było ono w ogóle największą rewolucją w ludzkich dziejach. I inna uwaga na marginesie: za pomocą prawa ludzka władza wymusza posłuszeństwo obywateli, natomiast Bóg tego nie potrzebuje. Jemu i tak podlega cały wszechświat w stopniu, w jakim żaden ludzki poddany nie podlega swemu władcy. Bóg ustanowił swoje prawo wyłącznie dla dobra człowieka, a nie dla swojej korzyści. Bo i jakiej korzyści miałby potrzebować Stwórca i Pan całego świata?...

 

Albo: można przestrzegać prawa nawet bardzo ściśle, ale tylko dlatego że ono obowiązuje, nie z wewnętrznej potrzeby, nie z odruchu serca. Takie przestrzeganie prawa to czysty formalizm, pusty rytualizm. Przeciw tym, którzy tak podchodzą do prawa, Bóg kieruje (za pośrednictwem Izajasza) słowa: Ten lud czci Mnie tylko wargami, ale jego serce daleko jest ode Mnie. Oczywiście ludzkiemu prawodawcy wystarczy czysto zewnętrzne zachowywanie prawa, nie wchodzi on w wewnętrzne intencje ludzi, bo nie ma wglądu w ludzkie serce. Ale dla Boga, który taki wgląd ma, właśnie wewnętrzna intencja jest ważniejsza niż zewnętrzny czyn.

 

Albo: można zachowywać prawo nawet ściśle, ale pod przymusem, ze strachu przed karą, można je dźwigać jak kajdany, które chętnie by się zrzuciło, gdyby to było możliwe. Jest to mentalność niewolnika, bo właśnie niewolnik służy w tym duchu swojemu panu i w tym duchu jest mu posłuszny. Takie podejście do Boskiego prawa to zniewaga Boga, który w Biblii mówi często, że chce mieć synów, a nie niewolników. Zauważmy, kiedy dał On swe prawo Izraelowi: nie w Egipcie, gdzie Żydzi byli niewolnikami, ale już po ich wyjściu z tego kraju, po odzyskaniu przez nich wolności. Tym samym Dekalog miał być, by się tak wyrazić, konstytucją wolnego ludu – żeby chronić tę jego wolność, tak by nie popadł na nowo w niewolę; duchową niewolę, czyli jeszcze gorszą niż ta fizyczna w Egipcie. Dlatego szczytem nonsensu jest widzenie Boskiego prawa jako nałożonych na człowieka więzów, podczas gdy ma go ono właśnie chronić przed więzami! A takie widzenie nie jest, niestety, rzadkością w dzisiejszym chrześcijaństwie. Pewnego razu gdy miałem katechezę, jedna z uczennic z rozbrajającą szczerością wyznała, że zazdrości swoim niewierzącym koleżankom, bo wolno im wiele rzeczy, których jej nie wolno. Z pewnością nie ona jedyna tak myślała...

 

W dzisiejszej Ewangelii faryzeusze zarzucają Jezusowi, że złamał Boże prawozarzut bardzo poważny w społeczeństwie teokratycznym takim jak Izrael owych czasów. Jezus odrzuca to oskarżenie w ostrych słowach, wskazując po pierwsze, że faryzeusze mieszają Boskie prawo z ludzkim, a po drugie i jeszcze ważniejsze, zarzuca im, że rozumieją Boskie prawo fałszywie, o czym była wcześniej mowa, mianowicie ubóstwiają je oraz traktują formalistycznie i niewolniczo. Choć żydowskie prawo już nas nie obowiązuje, to jednak ta nauka Jezusa pozostaje zawsze aktualna, gdyż człowiek każdej epoki stoi przed niebezpieczeństwem rozumienia prawa – w tym zwłaszcza Boskiego – fałszywie.

 

A więc jak należy prawidłowo traktować prawo Boże? Najlepszym nauczycielem jest tu sam Jezus, który nie postawił się ponad prawem, choć, jako Syn Boży, mógłby to zrobić, lecz poddał mu się w synowskiej wolności, zarazem jednak nie pozwalając, by go ono zamknęło w swych ramach formalnych. Ale w dzisiejszym pierwszym czytaniu znajdziemy jeszcze jednego nauczyciela: Mojżesza, który próbuje swym rodakom przekazać swego ducha rozumienia prawa. Mojżesz przyjmuje Boże prawo z dumą i radością. I Żydzi też powinni być dumni z tego, że mają prawo tak mądre i sprawiedliwe, iż inne narody mogą im tego zazdrościć. W Księdze Barucha (4,4) czytamy: Szczęśliwi jesteśmy, o Izraelu, że znamy to, co się Bogu podoba. I tak właśnie traktowali pobożni Żydzi Boskie prawo: nie mogli się przed innymi narodami poszczycić ani wielkością swego kraju, ani wysoką kulturą, ani liczną i dobrze uzbrojoną armią, ale za to mieli inny skarb: wiedzieli, co w Bożych oczach jest dobre, a co złe, inne zaś narody tego nie wiedziały. A przecież to jest właśnie dla człowieka wiedza najważniejsza i najkonieczniejsza.

 

Gdy ktoś rozumie Boskie prawo źle jak faryzeusze z dzisiejszej Ewangelii, staje się ono dlań pancerzem, który go uciska, krępuje, nie pozwala mu rozwijać się swobodnie. Gdy natomiast ktoś rozumie je dobrze jak Jezus lub Mojżesz, staje się ono dlań tym, czym jest szkielet kostny dla całego ciała: punktem oparcia dającym organizmowi siłę i możliwość swobodnego rozwoju. Prośmy Boga, abyśmy tak właśnie Jego święte prawo rozumieli, przeżywali i wypełniali.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pracownik redakcji kwartalnika „Homo Dei” i wydawnictwa Homo Dei – Kraków

o. Janusz Serafin CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy