Wtorek, 23 lurego 2016 roku, II tydzień Wielkiego Postu, Rok C, II
Jednym z często cytowanych w wielkopostnych kazaniach zdań jest właśnie to, które pada w dzisiejszym pierwszym czytaniu:
„Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby czerwone były jak purpura, staną się jak wełna”.
Przebaczenie, jakie oferuje Bóg, jest totalne. Bóg nie stopniuje grzechów, dzieląc je na kategorie możliwych do odpuszczenia i takich, wobec których miałby wątpliwości, czy czasem jego miłosierdzie nie jest nadwyrężane. To my, w naszych ludzkich kategoriach myślenia, zdajemy się pytać o to, czy Boże miłosierdzie może się posunąć aż do takich granic, żeby odpuszczać winy największym grzesznikom. Może nawet czekając w kolejce do konfesjonału, przychodzi nam na myśl obawa, czy nie usłyszymy z ust spowiednika: „No, tym razem bracie to już przesadziłeś, miara się przebrała”. Nic podobnego. Jeśli człowiek szczerze żałuje, to choćby jego grzechy budziły w nim samym obrzydzenie i wstyd, będą całkowicie wymazane przez miłosiernego Boga, który przede wszystkim cieszy się z jego nawrócenia i powrotu.
Warto dodać, że w starożytności szkarłat był barwnikiem, którego nie można było niczym zmyć ani wywabić. Ale dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Zostaliśmy oczyszczeni we krwi niewinnego Baranka, który przez swoją ofiarę nadał zewnętrznym znakom sakramentalnym mocy sprawczej, tak że nawet wtedy, gdy po ludzku nie jesteśmy do końca zadowoleni z odbytej spowiedzi, z powodu pośpiechu, nerwowości spowiednika, banalnej pokuty czy innych powodów; także wtedy następuje całkowita amnestia naszych win i rekonstrukcja naszej wewnętrznej relacji z Bogiem i Kościołem. Przywrócona zostaje nasza pierwotna kondycja, symbolizowana czystą szatą, choć nie o plamy i brud tu chodzi, ale o relacje.
Pycha i obłuda są dwiema postawami, które napiętnowane są w dzisiejszej Ewangelii. Potrafią one do tego stopnia oślepić człowieka, że nawet grzech będzie uważał za cnotę. Pozostają zewnętrzne pozory pobożności, a tymczasem serce jest zamknięte dla Boga. Czy to tylko historia sprzed dwóch tysięcy lat, której negatywnymi bohaterami byli uczeni w piśmie i faryzeusze? Rozdźwięk pomiędzy głoszoną nauką i życiem był dramatem, który dotykał nie tylko faryzeuszy. Dla nich zewnętrzna poprawność była najistotniejsza. Najważniejsze, żeby ludziom pokazać się z jak najlepszej strony. Ten sam dramat powtarza się za każdym razem, gdy wypowiadane słowa nie odpowiadają postawom i wewnętrznym motywom. Człowiek powinien być zintegrowany – to samo na ustach, co w sercu; to samo w głoszonych przekonaniach, co w uczynkach, nawet tych, które nie są widoczne dla ogółu. W przeciwnym wypadku, w jego postawach zawsze będzie widoczny fałsz, a jego życie będzie antyświadectwem, choćby zachowywał pozory pobożności.
Prefekt kościoła św. Alfonsa w Rzymie i duszpasterz Polonii przy Sanktuarium Matki Bożej
Nieustającej Pomocy – Rzym
o. Piotr Andrukiewicz CSsR