Piątek, 25 marca 2016 roku, Wielki Tydzień Rok C, II
W czasie liturgii Wielkiego Piątku kapłan, odsłaniając ramiona krzyża, śpiewa trzykrotnie: „Oto drzewo Krzyża, na którym zawisło zbawienie świata”, na co wierni odpowiadają: „Pójdźmy z pokłonem”.
Kłaniać się przed krzyżem? Przecież to znak cierpienia, symbol okrucieństwa! Wielu ludzi nie ma dzisiaj wątpliwości – trzeba go usunąć z przestrzeni publicznej. Nauczycielka poszła do proboszcza z prośbą, by nakazał zdjąć krzyż ze ściany w przedszkolu, gdyż dzieci się boją, a nawet wpadają w panikę, patrząc na ukrzyżowanego Jezusa… Ostrożnie też z opowiadaniem o Męce Pańskiej, bo wywołuje łzy… Więcej życia, a nie śmierci, więcej radości, a nie cierpienia! – postulują oburzeni obecnością krzyża w miejscach publicznych.
A my dzisiaj krzyż stawiamy w centrum. W jakim celu? Aby patrzący doznali szoku, patrząc na brutalność śmierci krzyżowej? Aby budzić lęk? Aby cierpieniem przysłonić radość życia?
Jezus akceptuje śmierć na krzyżu: „Życie moje oddaję, aby je potem znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję” (J 10, 17-18). Jezus jest gotów pójść do Jerozolimy, gdzie zostanie pojmany i przybity do krzyża (Mt 17, 22-23). Rzeczywiście, zmiażdży Go tam bezwzględna siła, spotka się z pogardą i Jego ciało zostanie brutalnie okaleczone. To o Jezusie powie prorok Izajasz: „Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego” (Iz 53, 3-4).
Taki widok szokuje! Kiedy Jezus zapowiadał swoim uczniom, że „musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity” (Łk 9, 22), byli przerażeni. Nie mogli tego pojąć. Odsuwali od siebie jak najdalej myśl, że coś takiego może się stać. Nie było ich pod krzyżem. Może nie tylko dlatego, że jako uczniowie Skazańca bali się o swoje życie? Może bali się na Niego popatrzeć, gdyż na krzyżu „nie miał On wdzięku ani też blasku, ani wyglądu, by się nam podobał” (Iz 53, 2)?
Tak, krzyż i zmaltretowane ciało Jezusa, które na nim zawisło, może przerażać. Dla Syna Bożego jednak „to, co jest na zewnątrz brutalną przemocą – ukrzyżowanie, jest od wewnątrz aktem miłości, która ofiaruje się bez reszty” (Benedykt XVI, Kolonia 2005). Jezus przyjmuje cierpienie i śmierć, gdyż skłania go do tego miłość. „Jeśli oddanie życia za przyjaciół jest najwyższym dowodem miłości (J 15, 13), Jezus ofiarował swoje za wszystkich, również za tych, którzy byli nieprzyjaciółmi, by w ten sposób przemienić serce. Oto dlaczego Ewangeliści godzinę Krzyża postrzegali jako szczytowy moment spojrzenia wiary: w tej godzinie jaśnieje blask wielkości i głębi Bożej miłości” (Lumen fidei, nr 18). Kłaniając się przed krzyżem, wyznajemy, że Jezus oddał swoje życie za nas z miłości. Patrzymy na krzyż z wiarą w Syna Bożego, który umiłował każdego z nas i samego siebie za nas wydał (Ga 2, 20).
Kiedy człowiek „przebije się” przez zasłonę cierpienia i dojrzy w krzyżu Jezusową „miłość do końca” (J 13, 1), wstępuje na drogę wskazaną przez Syna Bożego. Jego serce staje się zdolne do miłości. „Kto chce ofiarować miłość, sam musi ją otrzymać w darze. Oczywiście, człowiek może – jak mówi nam Chrystus – stać się źródłem, z którego wypływają rzeki żywej wody (J 7, 37-38). Lecz aby stać się takim źródłem, sam musi pić wciąż na nowo z tego pierwszego, oryginalnego źródła, którym jest Jezus Chrystus, z którego przebitego Serca wypływa miłość samego Boga (J 19, 34)” (Deus Caritas est, nr 7). Chrześcijanin wie, że krzyż nie odbiera czci jako symbol krzywdy wyrządzonej Jezusowi, lecz jako najwyższy dowód wiarygodności Jego miłości ofiarnej, a chrześcijaństwo nie jest religią nawołującą do delektowania się bólem, lecz do miłowania na wzór Chrystusa, jak uczy św. Jan: „Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci” (1J 3, 16).
Miłość Boża objawiająca się na krzyżu i przemieniająca serce sprawia, że ludzie są w stanie kochać do końca na wzór Chrystusa.
Należą do nich męczennicy, jak siostra zakonna, Zdenka Scheling (beatyfikowana przez św. Jana Pawła II). W czasie prześladowań Kościoła w Czechosłowacji po II wojnie światowej siostra pracowała w szpitalu w Bratysławie, dokąd komuniści przywozili ciężko chorych kapłanów, którym groziło aresztowanie i tortury. Siostra nie tylko się nimi opiekowała, ale także ratowała ich życie, pomagając im uciec z rąk prześladowców. Wiedziała, że w ten sposób sama naraża się na więzienie i śmierć. Gdy została zdradzona przez szpiegów, aresztowana, bita i poniżana, pisała w jednym z listów: „Nie bójcie się cierpienia. Bóg zawsze daje potrzebne siły i odwagę. Zawsze wierzę w Jego łaskę. Nic mnie nie przerazi, ani burza, ani groźne chmury. Jeśli przyjdą, to na krótki czas i jedynie wzmocnią moją ufność i moją pewność”.
Należą do nich nasi bliscy, sąsiedzi, znajomi. Dziś starsza już kobieta opowiada o swojej młodości. Gdy po raz drugi znalazła się w stanie błogosławionym, lekarz sugerował dokonanie aborcji. Uzasadniał to zagrożeniem dla życia matki. Kobieta ta jednak odrzuciła tę sugestię: „Bóg mi dał życie i ono jest w Jego ręku. Moje dziecko też jest darem Boga. Jeśli mam żyć, to nie za cenę śmierci mojego dziecka. Wolę już wtedy sama umrzeć”. Dziecko przyszło na świat bez większych komplikacji. Co więcej, potem jeszcze po raz trzeci i czwarty kobieta ta została mamą.
Na wzór Chrystusa potrafią kochać dzieci. Nawet ich drobne gesty mogą być wyrazem wielkiej miłości. Do niej zdolny był czterolatek, który postanowił przez kilka dni nie jeść cukru, aby podarować go ubogim podopiecznym Matki Teresy z Kalkuty. „To dziecko kochało aż do bólu” – powiedziała Matka Teresa.
Chrystus wziął na siebie cierpienie i śmierć, aby objawić nam miłość Bożą, wyzwolić nas od grzechu i śmierci wiecznej oraz ukazać nam drogę wiodącą do pełni życia. Oddajmy cześć krzyżowi, który jest znakiem Bożego miłosierdzia! Niech miłość Chrystusa przemienia nasze serca i uzdalnia do miłości, która niczego się nie lęka, nawet cierpienia! Bo przecież „nie po to kocham, abym cierpieć mógł, lecz cierpieć muszę wtedy, kiedy kocham…”.
Prof. dr hab. Wykładowca na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie oraz w Wyższym
Seminarium Duchownym Redemptorystów w Tuchowie – Elbląg
o. Ryszard Hajduk CSsR