Wtorek, 31 maja 2016 roku, IX tydzień zwykły, Rok C, II
Pielgrzymka…
Możemy się tylko domyślać, co działo się w sercu Najświętszej Maryi Panny po zwiastowaniu. Być może nadal nie była w stanie uwierzyć w to, co się stało. Dowiedziawszy się od Archanioła Gabriela o błogosławionym stanie swojej krewnej Elżbiety, natychmiast odczytała to jako zadanie dla siebie. Skoro ktoś jest w potrzebie, należy pomóc. Nie waha się wybrać w daleką drogę do Ain Karem, bo serce tak dyktuje. Ewangelista wspomina o pośpiechu, z jakim Maryja wyruszyła w drogę, sugerującym zdecydowanie i poczucie odpowiedzialności. Wielokrotnie, w naszej maryjnej pobożności, odwołujemy się do tej postawy Maryi, ufając, że także w naszych potrzebach chętnie pospieszy z pomocą. Ileż tylko w tym fragmencie opowiadania doskonałych wskazówek dla nas. Sama Maryja pokazuje nam ewangeliczny ideał miłości bliźniego. Być może sama wkrótce będzie potrzebowała pomocy, jednak nie zważa na siebie, tylko myśli o innych, którzy pomocy bardziej potrzebują.
Wiele można rozważać o wędrówce, jaką Maryja odbyła z Nazaretu do Ain Karem. Zapewne tych około 150 km drogi, przebytych pieszo, stanowiło okazję do medytacji nad wydarzeniem zwiastowania, nawet jeśli Maryja nie odbywała tej drogi w pojedynkę. W opisie ewangelicznym wspomniane są góry. Oczywiście nie są to przysłowiowe Himalaje, ale sugerują wyraźnie trud ich pokonywania, jaki związany był z wędrówką. Czasami, aby dotrzeć z konkretną pomocą do bliźniego, także my musimy się natrudzić, pokonać „góry” miłości własnej, obojętności, lenistwa, niechęci, bezradności, wstydu, upokorzenia, itp.
Radość spotkania…
Wyjątkowy jest moment spotkania Maryi i Elżbiety. Elżbieta napełniona Duchem Świętym wypowiada wobec Maryi słowa, których nie była w stanie wydedukować drogą ludzkiej logiki. Może zaskakiwać, że posiada wiedzę o stanie Maryi i jej Boskim wybraniu, zanim Maryja zdążyła cokolwiek wyjaśnić. Jest to z całą pewnością prorocze odczytanie rzeczywistości, które pochodzi od Boga i stanowi dla Maryi potwierdzenie słów zwiastowania. Całe spotkanie odbywa się w atmosferze radości, uniesienia: poruszyło się z radości dzieciątko w łonie Elżbiety, ona sama, pełna uniesienia, na głos Maryi wydała okrzyk radosnego zadziwienia, zaś Maryja mówi, że raduje się jej duch w Bogu jej Zbawcy. Widząc radość tego spotkania i radość innych spotkań ewangelicznych bohaterów z Jezusem, trzeba się zapytać o nasze codzienne spotkania z naszymi bliskimi. Obserwując dzisiejszy świat, zauważa się, że jest on pełen niezadowolenia, zgorzknienia i rezygnacji. Ale radość to przecież nie próżność albo luksus życia duchowego, lecz to jego uwieńczenie. Radość nie jest utopią ani rzeczą niemożliwą. Nie jest infantylizmem duchowym, lecz raczej rezultatem pełnego oddania się Bogu. Fundamentem radości nie jest ani to, co robimy, ani to, co nam oferują inni, lecz jest nim osoba Jezusa, naszego oblubieńca i przyjaciela. Radość jest odblaskiem duszy, która odczuwa, że Bóg jest blisko. Poruszenie się dzieciątka w łonie św. Elżbiety wywołane jest obecnością Zbawiciela. Powinniśmy odczytać w tym zdarzeniu praktyczną sugestię, że każde spotkanie z drugą osobą powinno być w gruncie rzeczy spotkaniem z Chrystusem, który w niej zamieszkuje i którego jest obrazem. Ta druga osoba winna także odczuć obecność Jezusa, którego jej przynosimy i który obecny jest tam, gdzie „dwóch lub trzech zgromadzonych jest w Jego imię”. Zanosić jak Maryja Jezusa do braci − oto zadanie, jakie mamy jako chrześcijanie. Chodzi tu o naszą postawę akceptacji, wrażliwości, zainteresowania, współodczuwania, gotowości pomocy, czyli innymi słowy miłości, która stwarza przestrzeń dla uobecnienia Boga pomiędzy nami.
Posługa…
Ewangelista zapisał, że Maryja pozostała u Elżbiety przez trzy miesiące. Z pewnością nie po to, żeby być dla niej dodatkowym kłopotem, jako uciążliwy gość, ale służąc pomocą w prozaicznych domowych obowiązkach, które dla podeszłej w latach Elżbiety oczekującej dziecka mogłyby stanowić znaczny trud. Natychmiast włącza się nasza wyobraźnia i widzimy Maryję krzątającą się w kuchni, pomagającą przy sprzątaniu domu, służącą pomocą krewnym, noszącą wodę itd. Jej miłość sprowadza się do aktywnej służby bliźniemu. I tutaj znów znajdujemy wzór postawy, jaka powinna także nas charakteryzować. Przecież sam Jezus powiedział o sobie, że „nie przyszedł, aby mu służono, ale żeby służyć”. Podczas ostatniej wieczerzy powie więcej: „Umywać nogi”. Służba nie jest dla chrześcijanina czymś, co go upokarza, ale wręcz przeciwnie – sposobem upodobnienia do Mistrza i Jego Matki.
Zakończmy pięknym cytatem Rabindranatha Tagore: Spałem i śniłem, że życie jest radością. Obudziłem się i zobaczyłem, że życie jest służbą. Zacząłem służyć i zobaczyłem, że służba jest szczęściem.
Prefekt kościoła św. Alfonsa w Rzymie i duszpasterz Polonii przy Sanktuarium
Matki Bożej Nieustającej Pomocy – Rzym
o. Piotr Andrukiewicz CSsR