Słowo Redemptor

III niedziela Adwentu

 

 

 

Niedziela, 11 grudnia 2016 roku, III tydzień Adwentu, Rok A, II

 

 

 

CZYTANIA

 

i

 

Czas Adwentu przechyla się dziś za połowę. Nieco inny kolor szat liturgicznych ma pokazać, że przybliża się już Oczekiwany. Być może nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tych wszystkich niuansów, symboli, znaków. W dobie internetowych komunikatorów potrafimy doskonale posługiwać się „emotikonami”, czy – jak mawiamy – ikonkami. Wtedy obywamy się niemal bez słów, ale czy to wystarcza? Próbujemy obywać się bez słów, a to może czasem oznaczać, że chcemy obyć się bez Słowa. By nie popełnić tego błędu wsłuchujemy się jak najbardziej uważnie w słowo czytane nam dziś w liturgii.

 

Gdyby chcieć jakimś hasłem objąć dzisiejsze teksty, myślę, że można powiedzieć: cierpliwość i zwątpienie.

 

Trwajcie cierpliwie, bracia, aż do przyjścia Pana.

 

Tego uczy i do tego wzywa nas dziś św. Jakub, jak wzywał wtedy odbiorców swego listu. Czy łatwe jest takie właśnie trwanie? Każdy kto musiał na coś albo na kogoś czekać, wie, że to nie takie proste.

 

Jeśli czekałeś na autobus albo pociąg opóźniony, to wiesz, jak się dłuży czas.

 

Jeśli czuwałeś przy łóżku chorego albo sam leżałeś chory, też doświadczyłeś dłużących się godzin nocy. Każda minuta wydaje się godziną i niemal zwątpić można, że nadejdzie dzień i znów zacznie się jakiś ruch, jakieś życie.

 

Jeśli umówiłeś się z kimś dla ciebie ważnym, też doświadczałeś, że czas jakby stanął w miejscu. Niemal jak w piosence: Umówiłem się z nią na dziewiątą ]...], pierwsza, druga wpół do trzeciej, jak ten czas powoli leci!

 

Pochodzę ze wsi i pamiętam ten czas, gdy jesienią po wykonaniu wszystkich prac ojciec zostawiał pole samemu sobie. Niech teraz czeka do wiosny. Wiedział, że na więcej już nie ma wpływu. Wrzucił ziarno w ziemię, musiało tam zostać. Musiało zamarznąć, musiało zostać przysypane śniegiem. Musiały minąć krótkie dni i długie noce. Czy wolno było wtedy zwątpić? Można się było niepokoić – gdy mróz wielki, a śniegu mało – że wymarznie. Można się było niepokoić – gdy śniegu dużo, a mrozu brak – że zboże zgnije. Ale nad tym wszystkim była nadzieja i cierpliwe czekanie.

 

Podobna nadzieja ma przyświecać każdemu z nas. Oczekujemy na owoce naszej pracy, ale też naszej wiary. Bo przecież tenże sam św. Jakub pisał, że wiara bez uczynków jest martwa.

 

Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy innego mamy oczekiwać?

 

Tu możemy dopatrzeć się cierpliwości, ale i zwątpienia. Przecież Jan Chrzciciel głosił obecność Mesjasza wśród ludu. Wiedział, że tuż tuż idzie większy od niego. Pamiętamy to sprzed tygodnia, zapowiedź chrztu Duchem Świętym i ogniem.

 

Co się stało w międzyczasie? Jezus wyszedł z wód Jordanu, Jan wskazał Go uczniom, których zresztą niektórych utracił, bo stali się uczniami Jezusa. Tak było z Janem i Andrzejem.

 

Jan Chrzciciel swoją bezkompromisowością naraził się władcy Herodowi i wylądował w więzieniu. Co mu teraz pozostało? Cierpliwie czekać na rozwój wypadków!

 

A może opadły go wątpliwości, jak ks. Robaka w „Panu Tadeuszu”? Może za wcześnie to wszystko powiedział? Może to jeszcze nie ten czas. Przecież żadne siekiery nie rąbią korzeni, żaden ogień nie spala grzeszników. Czyżby się pomylił? Być może stąd to posłannictwo do Jezusa. Być może stąd to pytanie. Odpowiedź miała go uspokoić, choć Jezus nie powiedział wprost. Podał znaki, przykłady – swoiste „emotikony”. Zobacz – ten ślepy widzi, ten chromy chodzi, ten trędowaty znów zdrowy. Patrz i myśl, pamiętając proroctwa.

 

Nie mamy wątpliwości, że ta odpowiedź Jezusa wystarczyła Janowi, bo on dobrze znał Pismo św. Te znaki, te czyny wskazywały na Mesjasza.

 

Tu taka dygresja – czy mnie by też taka odpowiedź wystarczyła? Czy umiałbym znaleźć w głowie odpowiednie proroctwo odnoszące się do czasów mesjańskich? A może po faryzejsku domagałbym się znaku z nieba?

 

Zostawmy Jana w więzieniu, on już tam dokończy życie, ale ze świadomością wypełnionej misji! Pójdźmy krok dalej, czyli zatrzymajmy się przy Jezusie. Posłańcy odeszli, ale został tłum. Trzeba było wykorzystać okazję, by pochwalić swego poprzednika, czyli Jana Chrzciciela. Robi to w dość oryginalny sposób.

 

Coście wyszli oglądać? Trzcinę na wietrze? Każdy wie, jak wygląda trzcina. Cienka łodyga, w środku pusta, chwieje się i kołysze przy najmniejszym podmuchu. Łatwo też ją złamać, właśnie ze względu na tę wewnętrzną pustkę.

 

Niech wolno mi będzie postawić pytanie: Kim jestem?

Kim jestem? – w oczach własnych!

Kim jestem? – w oczach ludzi!

Kim jestem? – w oczach Bożych!

 

Być może padnie odpowiedź – niestety, jestem trzciną kołysaną każdym podmuchem zła, fałszu, poddaję się im, ulegam. Niestety, jestem trzciną pustą wewnątrz, bo nie zadbałem odpowiednio, aby moje wnętrze zostało Bogiem wypełnione. Niestety, jestem trzciną, którą łatwo złamać, bo brak mi mocy Ducha Świętego, na którego nie otworzyłem się dostatecznie.

 

Być może ludzie podobnie mnie postrzegają, jako chwiejnego w poglądach i w wierze. Być może jako zapatrzonego w siebie egoistę, „osobną osobę, która w pierwszej osobie mówi tylko o sobie”, jak to ujął ksiądz poeta. (J. Twardowski, W piątek)

 

Kim jestem?

 

Być może człowiekiem w miękkich szatach, bo uwiłem sobie ciepłe gniazdko i za nic w świecie nie mam zamiaru niczego zmieniać. By użyć papieskiego porównania, jest mi wygodnie na mojej kanapie, w moim domku. Być może ludzie postrzegają mnie jako wygodnisia, który niczemu ani nikomu nie chce się poświęcić. Natomiast sam chce używać życia. Wspomnijmy, że to właśnie człowiekowi w miękkich szatach Jan mówił: Nie wolno ci! Może i do ciebie i do mnie podobnie powiedziałby – nie wolno ci zatracić Bożego obrazu w sobie.

 

Kim jestem?

 

Byłoby pięknie, gdyby można było powiedzieć – ten jest prorokiem! A najpiękniej zabrzmiałoby to w ustach Jezusa. Gdybym takim był w oczach Bożych.

 

Powie ktoś – za wysoko sięgasz bratku! Jednak wydaje się, że wcale nie. Skoro Jezus podpowiada nam:

Bądźcie doskonałymi, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski.

Każdemu z nas powinno się marzyć, by kiedyś Jezus powiedział o tobie, o mnie: Ten jest wielki! To będzie najpiękniejsza pochwała.

 

Jeśli odpowiedzi na pytania nie są satysfakcjonujące, wypadłeś w oczach własnych, w oczach innych i Bożych niekorzystnie, to jeszcze masz czas. Adwent sprawia, że czekamy na przyjście Jezusa. Owszem, jak najbardziej, ale przecież można to odwrócić. Jeszcze bardziej Jezus czeka, że ty do Niego przyjdziesz, że ty pozwolisz Mu umacniać siebie, pozwolisz Mu wypełniać twoją pustkę po to, byś stawał się mocarzem ducha.

 

Jezus pragnie nawodnić spieczoną glebę serca, by stała się kwitnącym Bożym ogrodem. To wewnętrzne piękno przebijać będzie i na zewnątrz.

 

Jezus pragnie nawodnić spieczoną glebę serca, by stała się żyzną glebą, wydała plon. Ten plon uraduje wielu, bo dobre czyny pójdą za nami. Zatem „zwleczmy z siebie uczynki starych ludzi, zniszczmy wszystko, co budzi Boży gniew”. Bo tak naprawdę to „dopiero nowi ludzie przeżyją własne życie, tworząc wspólnym wysiłkiem nowy świat”.

 

Do tego potrzeba nam cierpliwości i wytrwałości. Obyśmy nigdy nie zwątpili ani się nie zniechęcili na naszej adwentowej drodze.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Redemptorysta Prowincji Warszawskiej, duszpasterz w Parafii pw. św. Józefa i Sanktuarium Matki Bożej
Nieustającej Pomocy Toruń – (Toruń-Bielany)

o. Marian Krakowski CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy