Niedziela, 05 lutego 2017 roku, V tydzień zwykły, Rok A, I
Nie tak dawno jeden z moich przyjaciół opowiadał mi, że podczas któregoś z długich oczekiwań na lotnisku postanowił zmówić różaniec, na co jego żona zareagowała słowami: Możesz przecież odmawiać różaniec, trzymając go w kieszeni. Będą się z nas śmiać. A on wtedy odpowiedział: Jeśli tamtym dwojgu w fotelu naprzeciwko nie wstyd publicznie się całować i obściskiwać, to dlaczego ja miałbym się wstydzić, że się modlę?
Dzisiejszy świat wmawia nam, że jako chrześcijanie mamy być ukryci i nie wychylać się, nie afiszować się z naszą wiarą, z naszymi przekonaniami, z naszą pobożnością i religijnością. Dziś chce się zamknąć wiarę w czterech ścianach kościoła, zmusić do milczenia, rozbić nasze życie na to na co dzień i na to od święta i na niedzielę. Cały współczesny świat próbuje nam udowodnić, że wiara to zacofanie, średniowiecze, kołtuństwo, coś, czego należy się wstydzić, z czym nie należy się pokazywać ani obnosić. Udowadnia się, że państwo, społeczeństwo, życie codzienne, szkoła, nauka, praca, odpoczynek, rozrywka, wszystko to, co jest naszym życiem, ma być a-wyznaniowe, a-religijne, świeckie. Czy przypadkiem nie miał racji filozof Kierkegaard, kiedy mówił, że nasze chrześcijaństwo to „zabawa w chrześcijaństwo”, to znaczy: piękne poglądy, pogańskie życie, ale z pozorami chrześcijaństwa.
Dzisiejszy świat nie chce walczyć z naszą religijnością, chce tylko, abyśmy ją przystosowali do jego wymogów. I jakże często przyłapujemy się na tym, że i my sami chcemy nagiąć nawet Ewangelię do tak zwanych czasów współczesnych, a tymczasem czymś co najczęściej i najlepiej się przystosowuje, są pasożyty i wirusy. One niemal w każdych warunkach potrafią się odradzać i niszczyć tego, na kim żerują. Pasożyty są mistrzami w przystosowaniu się, bo im chodzi tylko o własną korzyść, a nie o dobro wspólne i dobro drugich. Te refleksje o przystosowaniu może na pierwszy rzut oka nie mają nic wspólnego z dzisiejszą Ewangelią, ale czy na pewno. Bo tak czasem jest, że ktoś nie chciał się przystosować i zaczął nazywać rzeczy po imieniu. Wyleciał za to z posady, dostało mu się za to, że ośmiela się zło nazwać złem i jeszcze otwarcie z nim walczyć. A przecież mógł się przystosować. A i w naszym życiu często jest tak, że w niedzielę przychodzimy do kościoła, a w codziennym życiu, w naszych domach brakuje miejsca dla Boga. Na naszych szyjach zamiast krzyżyka (medalika), nosimy nic nieznaczące wisiorki. Na ścianach naszych domów nie ma miejsca na krzyż, bo jest on znakiem niemodnym, nienowoczesnym. Często w towarzystwie innych ludzi wstydzimy się pomodlić, uczynić znak krzyża albo w piątek zachować post.
Kiedy w Polsce pod kościołami zbierano podpisy przeciw wprowadzeniu ustawy aborcyjnej, poproszono starszą kobietę, która wychodziła z Kościoła, aby złożyła swój podpis. Ona wtedy stanowczo powiedziała: Nie! Wolontariusze byli zdziwieni. Zapytali: Przecież jest Pani katoliczką, wychodzi pani z kościoła, dlaczego więc pani nie chce podpisać, dlaczego pani nie chce bronić bezbronnych dzieci? Ona wtedy odpowiedziała: Mam młodą wnuczkę, nie wiem, co ją w życiu czeka, a jak by zaszła w niechcianą ciążę. Przecież przez mój podpis ona może mieć potem zmarnowane życie.
A chociażby ostatnie batalie na temat In vitro i konsekwencji z takiej czy innej postawy…
Świat chce, byśmy się przystosowali do jego rytmu myślenia, działania, funkcjonowania, wartościowania. Ale my nie możemy być jak Piłat, który umywa ręce. Nie możemy bać się stanąć po stronie Prawdy, nie możemy bać się opowiedzieć po stronie Boga. Nie możemy bać się żyć Bożymi przykazaniami, nie możemy bać się żyć Ewangelią – Dobrą Nowiną. Wiemy, jak nieraz wielkim problemem jest wielka przepaść między wyznawaną wiarą a życiem, zwłaszcza życiem moralnym. Aż żal słuchać opowieści rodziców, dziadków zaniepokojonych życiem bez ślubu, na próbę swoich dzieci i wnuków. Aż żal nieraz mieć świadomość, z jakimi grzechami idą chrześcijanie przez życie, odwlekając sakrament pokuty. Jeden z księży – duszpasterzy młodzieży mówi czasem, że gdyby grzechy śmierdziały, to obok niejednego domu nie dałoby się przejść. Nie sądzę, żeby było tak aż źle, ale moglibyśmy wszyscy popracować nad zapachem naszych chrześcijańskich domów. Wiem, że niekiedy jest to trudne wyznanie wiary, zwłaszcza gdy mąż lub żona, dziecko lub kolega nie ma najmniejszej ochoty na modlitwę, pójcie do kościoła. Ale dziś jesteśmy zaproszeni słowami: Wy jesteście światłem świata. Czyli wy macie być tymi, którzy pokażą innym Boga.
Na stacji benzynowej w kolejce przede mną stała młoda kobieta. Kiedy podeszła do bufetu, poprosiła o kanapkę, ale zaznaczyła, aby była bez mięsa. Kasjer uśmiechnął się i zapytał: Wegetarianka? On bez namysłu odpowiedziała: Nie, chrześcijanka! Dziś piątek, zapomniał pan?
Czy stać by mnie było na taką odpowiedź w miejscu publicznym. Katolikiem nie jest się tylko w kościele, mamy nimi być także w życiu codziennym. W naszych decyzjach, słowach, w relacjach z drugim człowiekiem. Dla chrześcijanina taka postawa powinna być oczywista, a życie z Bogiem – naturalne jak oddychanie. Okazywanie wierności Bogu w dziesiątkach codziennych spraw, nawet jeśli czasem wydaje się to trudne, krok po kroku prowadzi do zbawienia. Obserwując dzisiejszy świat, w którym widzimy rozwój zła i niemoralności, słysząc kolejne informacje o popełnionych zbrodniach, czasami możemy czuć się bezradni. Ale rodzi się też pytanie: czy ty i ja możemy mieć wpływ na ten świat? Według tekstu z Ewangelii Mateusza możemy zobaczyć, że Jezus oczekiwał i oczekuje, że taki wpływ będziemy mieć. Kiedy Jezus skierował do uczniów słowa jesteście solą ziemi, to tak jakby inaczej powiedział: jesteście ludźmi, którzy mają mieć wpływ. Uczono mnie, że sól jest tym produktem, który konserwuje, sprawia, że dany produkt nie ulega zepsuciu. Czy to nie ciekawe? Jezus mówi, że jesteśmy tymi, którzy mogą wpłynąć na ten proces zepsucia ludzkości. Gdybyśmy się przyjrzeli tabeli wpływów, to jest to podobne do łańcucha pokarmowego. Mąż ma wpływ na żonę. Żona ma wpływ na męża. Rodzice mają wpływ na dzieci. Dzieci mają wpływ na rówieśników. Rówieśnicy staną się tymi, którzy będą wywierać pozytywny lub negatywny wpływ na świat. Tak czy inaczej, zawsze ktoś na nas wpływa. Może to być Bóg, mogą być ludzie, rodzina, bo żyjemy w świecie wpływu. Patrząc na rolę, którą daje nam Jezus, wróćmy do pytania: Jaki jest mój wpływ na ten świat? Jezus mówi: Jeśli sól zwietrzeje, to czymże ją nasolą? Jeśli ty i ja zwietrzejemy, nie będziemy żyć według Bożych standardów, to kto nasoli ten świat.
Jest takie określenie w języku religijnym czy też w języku opisującym dobre życie, życie moralne, życie przyzwoite – dobry przykład. Oczywiście, że jest to coś niesamowicie ważnego – dobry przykład dawany własnym życiem, zwłaszcza gdy jest się rodzicem, gdy jest się kimś wystawionym na widok publiczny – żeby nie gorszyć, ale dawać dobry przykład. Ale to jest droga mająca mnóstwo niebezpieczeństw, ponieważ można chcieć się popisywać swoją dobrocią, można chcieć udawać dobry przykład właśnie po to, żeby zyskać poklask. Jest to wszystko bardzo możliwe. Na szczęście jest jeszcze jedno wyzwanie, które jakby uwiarygadnia i które jest sercem do dobrego przykładu, mianowicie coś, co kryje się za słowami JEZUSA: Wy jesteście solą ziemi. Niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre czyny – nie piękne słowa i bombastyczne pochody i procesje, ale wasze dobre czyny! Nie chodzi o bigoterię i fanatyzm, ale o jasne i klarowne świadectwo. Nie wstydźmy się być wierzącymi. Co to właściwie znaczy? Otóż możemy być w naszych środowiskach takimi ludźmi, o których niewiele wiedzą inni, ale jeśli jesteśmy ludźmi radykalnie wiernymi, wiernymi swojemu powołaniu, to wtedy nawet bez tego zachwytu – jakiż to wspaniały przykład! jak ja bym też chciał tak żyć! – coś naprawdę się zmienia wśród ludzi, gdzie my żyjemy, a czasem wystarczy tak niewiele.
W tym roku, w czasie odwiedzin kolędowych – kolędowej wizyty duszpasterskiej, słyszę przy pożegnaniu:
– Do sąsiadki pójdę razem z księdzem.
– Dziękuję – powiadam – trafię sam.
–Tak, ale ja mam klucz do niej, ona sama nie otworzy, bo ledwie chodzi.
Rzeczywiście: jedna ręka na lasce, druga na poręczy krzesła. Powłóczy bezwładnie nogami. A w mieszkaniu posprzątane, czyściutko.
– Jeszcze dużo mogę zrobić sama, tylko już nie wychodzę. Ale mam sąsiadkę.
Ma sąsiadkę: nie ogłasza alertów, nie zgłasza gotowości, nie przystępuje do akcji – tylko ma klucz do mieszkania niedołężnej kobiety, aby wejść do niej we dnie czy w nocy, kiedy będzie potrzeba.
Ta postawa to bycie solą ziemi, w której króluje znieczulica społeczna i człowiek często zostawiony sam sobie, i taka postawa jest jak świeży powiew Ewangelii, który dostaje się do duchowych płuc ludzi, którzy są wokół nas. I wtedy jakaś fikcja czy takie życie na pół gwizdka zostaje przewietrzone, przedmuchane przez świeżość Ewangelii, którą w sobie nosimy, dlatego że coś zaczerpnęli od nas: …jesteście solą ziemi…, czasem to bycie …solą ziemi i światłem świata... może kosztować wiele trudu i wyrzeczeń…
Do proboszcza przyszedł mężczyzna w sile wieku i poprosił o Mszę św. z okazji srebrnego jubileuszu małżeństwa. W oznaczonym dniu przywiózł na wózku swoją żonę, zaniósł na rękach jak dziecko przed ołtarz. Dziwny to był widok.
Kobieta spostrzegła, że jej obecność zrobiła na księdzu ogromne wrażenie, zwróciła do niego rozpromienioną ze szczęścia twarz i powiedziała:
– Ksiądz zapewne się dziwi temu, co w tej chwili widzi. Już 24 lata jestem sparaliżowana. W rok po naszym ślubie stało się nieszczęście, zostałam kaleką i ciężarem dla męża. Nic nie miał ze mnie w ciągu tych 24 lat. A jednak z dumą muszę powiedzieć, że mój mąż przez te wszystkie lata tak był mi wierny, jak w pierwszym dniu naszego małżeństwa.
Tu sprawdzają się słowa: wy jesteście solą ziemi... Kroczymy za Jezusem i bez Niego nie damy sobie rady. Nie chodzi o to, by być doskonałym, lecz doskonalącym się, bo przecież jesteśmy powołani nie po to, aby odnieść sukces, ale by być wiernymi – mówiła św. Matka Teresa.
Wisława Szymborska kiedyś pisała: Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy. Zatem każdy dzień traktuj jak jedyną okazję do czynienia dobra. Bo on się już nie powtórzy. Żebyś nie zapomniał o tym, że Jezus cię zaprasza, byś był solą ziemi i światłem świata… Świat dziś oczekuje dobrego, przykładnego życia, modlitwy.
Kilka miesięcy temu jeden ze starszych panów mówi mi: Proszę ojca, kiedyś to było łatwiej pokazać swoją wiarę. Szliśmy z krzyżem albo obrazem Matki Bożej na manifestację i komuniści się bali, a dziś to już na nikim nie zrobi wrażenia.
Moi drodzy, nie chodzi o to, byśmy powrócili do okazywania na zewnątrz dumy z tego, że jesteśmy katolikami, ale żebyśmy po prostu byli z tego dumni i spontanicznie w naturalny sposób to wyrażali. Nie chodzi oto, by z chrześcijan zrobić kibiców piłki nożnej, którzy nie potrafią mówić o niczym innym tylko o swojej drużynie, lecz żeby uczynić z nich ludzi, których wiara obecna jest w tym, co robią, tak jak w żyłach krąży krew, którą tłoczy serce. Oczywiście, żeby dobrze mówić o Bogu, żeby o nim świadczyć, to trzeba najpierw mieć Go w sercu. Chrześcijanin jest apostołem, nie jarmarcznym kuglarzem. I warto by w tej sprawie posłuchać niejakiego Von Hugla, który mówi:
…kiedy świat żywi do chrześcijaństwa nienawiść, chrześcijaninowi nie przystoi dowodzić mową, lecz wielkością duszy. Dlatego nie mów zbyt wiele o sprawach wielkich, pozwól by w tobie wzrastały. A kiedy już dostatecznie wzrosną, wiara pojawi się w twoich słowach tak, jak na różanym krzewie rozwijają się pąki róż.
Być solą ziemi, światłem, świata to być chrześcijaninem z całym bogactwem i zadaniami tego słowa. Być solą ziemi to kochać, modlić się i pracować, i marzyć o świętości i do niej dążyć całe życie. I przez to możesz mieć wpływ na otaczających cię ludzi i świat. A więc – żyj tak, abyś jak sól zmieniał smak i oblicze tej ziemi.
Przełożony Domu Prowincjalnego Redemptorystów oraz Misjonarz Prowincji Warszawskiej Redemptorystów – Warszawa
o. Piotr Podraza CSsR