Poniedziałek, 10 kwietnia 2017 roku, Wielki Tydzień, Rok A, I
Przez najbliższe trzy dni słowo Boże prowadzić nas będzie przedziwną drogą. Moglibyśmy nazwać tę drogę „Tryptykiem miłości i zdrady”.
Z jednej strony, słuchać będziemy starodawnego proroctwa Izajasza, mówiącego o Słudze Pana, który miał przynieść światu Zbawienie, objawić ludziom nieskończoną miłość Boga, proroctwa zrealizowanego w osobie Jezusa z Nazaretu. Z drugiej zaś strony Ewangelia stawiać nam będzie przed oczy kolejne etapy zdrady Judasza, przedstawione na tle wydarzeń ostatnich dni życia Jezusa. Miłość i zdrada... Dar i odrzucenie.
Dzisiejsza Ewangelia pozwala nam towarzyszyć Jezusowi w Jego pożegnaniu z przyjaciółmi. Coś wisi w powietrzu. Pozornie ta wieczerza nie różni się niczym od innych spotkań Chrystusa z Marią, Martą i Łazarzem. Maria wykonuje gest, ciągle jeszcze jakoś zrozumiały dla biesiadników, często przecież zdarzało się, że namaszczano olejem szczególnie ważnych gości, by okazać im szacunek i wdzięczność za przybycie na ucztę. Reakcja Jezusa na słowa Judasza budzi jednak niepokój obecnych. Pogrzeb? Jaki pogrzeb? Przecież dopiero co tłumy wiwatowały na widok Jezusa wjeżdżającego na grzbiecie osiołka do Jerozolimy. Pełny sukces, można by powiedzieć. Nawet Judasz, który sprowokował Jezusa do tej zapowiedzi Jego śmierci, był zapewne zdziwiony. Na razie jeszcze nie pomyślał o zdradzie. Owszem, podkradając wspólne pieniądze, leczył swoją frustrację, spowodowaną faktem, że Jezus nie postępuje zgodnie z tym, co on, Judasz, sobie wymarzył. Nie okazywał żadnego zainteresowania wyzwoleniem Izraela z rzymskiej niewoli, a przecież tego właśnie należało spodziewać się po Mesjaszu. I dla tego marzenia Judasz przyłączył się do grupy uczniów. Nic jednak nie wskazywało na to, że tak miało się stać. Jedyne więc, czego w tej chwili pragnął Judasz, to wynagrodzić sobie straty spowodowane pozostawieniem swojego kramiku i po cichu odejść, powrócić do normalnego życia.
Słowa Izajasza, gest Marii, delikatne przyjęcie tego gestu przez Jezusa wskazują na ogromną czułość miłości Boga do człowieka. Miłości dającej i przyjmującej z wdzięcznością każdy, najmniejszy choćby gest dobroci. Miłości, która nie „dołamie” trzciny nadłamanej, a przecież taką trzciną był w tym momencie Judasz. Coś w nim pękło raz na zawsze. Jezus jednak nie odrzuca go, daje mu jeszcze czas, nie wypomina mu kradzieży, ale tylko delikatnie prosi, by zaakceptował on gest Marii, jakby dając mu do zrozumienia, że jest jeszcze czas. Że jeszcze wszystko może się zmienić.
Żadna wielka zdrada nie dokonuje się w mgnieniu oka. Człowiek podąża do niej małymi krokami. Początkowo, myśli sobie, to jeszcze nic złego. Potem, że to nie aż tak wielkie zło, po prostu musi pomyśleć o sobie, ma prawo przecież do własnego szczęścia. Równocześnie zawsze jest tak, że w taki czy inny sposób otrzymuje delikatne znaki ze strony Boga, w głosie sumienia, głosie innych ludzi, znaki mówiące: zatrzymaj się, zawróć, jeszcze nie jest za późno. Jak długo knotek dobra się tli, Bóg nigdy go nie zgasi.
Jeśli jednak człowiek te znaki zlekceważy... Potem jest już za późno. Któryś kolejny krok skończy się runięciem w przepaść zdrady, tragedii, śmierci duchowej, a czasem i fizycznej.
Każdy z nas doświadcza takich sytuacji. Obyśmy potrafili słyszeć delikatne wezwania miłości Bożej, gdy nasze kroki zaczynając zmierzać w niewłaściwym kierunku. Obyśmy umieli odczuć czułość Bożych napomnień. Zanim nie będzie za późno.
Misjonarz Prowincji Warszawskiej Redemptorystów – Tuchów
o. Jacek Dembek CSsR