Niedziela, 14 stycznia 2018 roku, II tydzień zwykły, Rok B, II
Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem...
Spróbujmy sobie wyobrazić taką sytuację: idzie za tobą dwóch ludzi i nie bardzo wiesz, czego chcą od ciebie. Może okradną, może pobiją? Może śledzą? Zatem warto zgubić ten „ogon”! Ale jak? Nigdzie nie można się schować, nie ma gdzie wejść, bo wszędzie ogrodzone osiedla albo pustkowie!
Andrzej i Jan pewnie trzymali pewien dystans, bezpieczną odległość, by w razie czego uciec albo udawać, że Ten idący przed nimi niezbyt ich interesuje. I oczywiście w razie gdyby coś się działo, to ... „my nie jesteśmy z Nim” (przydarzy się to Piotrowi po latach).
Być może Jezus miał już dość tych podchodów, skoro:
... odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?».
Teraz już nie mogą być z daleka. Ich wizja dyskretnych obserwatorów upadła. Nie mogą być incognito! Pewnie zaskoczyła ich ta bezpośredniość Jezusa. Lekko zdezorientowani zdołali wydukać: Gdzie mieszkasz? Dziwna odpowiedź pytaniem na pytanie. Albo można powiedzieć – dziwne pytanie na pytanie!
Jezus nie zniechęca się – wręcz przeciwnie, składa propozycję! Od tego momentu idą już jawnie. Jezus nie boi się „obcych facetów” łażących za Nim. On zaprasza ich do siebie.
Chrystus stawia dziś każdemu z nas to pytanie: „Czego szukasz?”.
Niejeden odpowiada...
– nie wiem. Nawet nie mam czasu zastanawiać się nad tym. Pracuję od świtu do nocy. Mam na utrzymaniu rodzinę. Sam już chyba niczego nie potrzebuję. Pragnę jedynie, by moim dzieciom żyło się lepiej.
Jakiś młody biznesmen z ironicznym uśmiechem odpowiada...
– szukam konkretów. Wymierne wyniki pracy, inwestowanie w siebie umożliwią mi osiągnięcie osobistego sukcesu. Chcę być kimś, zrealizować własne ambicje i pomysły.
Trochę smutna dziewczyna po chwili namysłu mówi nieśmiało…
– chciałabym spotkać prawdziwą miłość, bym poczuła się naprawdę kochana i komuś potrzebna. Żeby ten ktoś zaakceptował mnie taką, jaką naprawdę jestem. Wspólnie moglibyśmy iść przez życie, przeżywać radości i smutki. Móc zawsze liczyć na kogoś, to wielkie szczęście.
Jakże wielu emerytów odpowiedziałoby…
– szukam jakiejś pewności mojego przyszłego bytu? Nawet nie dobrobytu, ale by spokojnie starczyło na chleb i na leki. No i na jakiś drobiazg dla wnuków.
Ktoś rzekłby...
– chciałbym znaleźć odpowiedź, dlaczego akurat mnie się to przydarzyło. Tylu jest innych i na pewno gorszych, a Pan Bóg się na mnie uwziął! I mam wciąż pod górkę w moim życiu. A wydawało mi się, że skoro jestem wierzący, skoro do kościoła chodzę, to nic złego nie powinno mnie spotkać!
Tak żaliła się pewna babcia, której 17-letnia wnuczka zginęła w wypadku: A przecież codziennie modliłam się za swoich bliskich, aby im nic złego się nie stało… To jak to jest?
Czy to już wszystkie możliwe odpowiedzi? Na pewno nie, bo każdy z nas może coś innego odpowiedzieć.
Andrzej i Jan poszli i pozostali u Jezusa, widzieli Jego mieszkanie, pewnie podwórko, może sąsiadów, zapewne rozmawiali i jedli. Być u Jezusa… Co wtedy zauważyli? Tego nie wiemy, ale musiały to być przeżycia tak dalece intymne, mocne, że później Andrzej woła do Piotra: Znaleźliśmy Mesjasza! A św. Jan nawet godzinę spotkania zapamiętał.
Czy to jest jedyna możliwość i sposób postępowania? Niewątpliwie nie.
Czy nie jest tak, że chodzę za Jezusem i chodzę, ale jakoś tak bez przekonania, trochę tak na dystans, od czasu do czasu przybliżając się nieco, ale gdy pada konkretna propozycja – Chodź i zobacz! – uciekam! Dlaczego tak jest? Być może obawiamy się, że On za dużo będzie od nas wymagał. Być może ktoś nam już nagadał, że nie warto zadawać się z tym Nieznajomym, bo on potem chce stać się domownikiem. Mało tego, zaprasza nas do swojego domu na wieczność!
Możemy też odwrócić sytuację. Wyobraź sobie, że Jezus przyszedł i zapytał: Gdzie mieszkasz? Czy odpowiedziałbyś mu zaproszeniem? Chodź, zobacz! A może byś szybciutko pomyślał, ile w twoim domu nieporządku i raczej byś Mu powiedział, żeby przyszedł potem.
Wciąż winno nas niepokoić to pytanie: Czego szukam, idąc za Jezusem?
Po spotkaniu Jezusa historia życia Andrzeja i Jana, a także Piotra już nie będzie taka sama jak przedtem. Zaczyna się ich wielka przygoda, gdzie nie zabraknie cudów, pięknych doświadczeń, ale i krzyża, cierpień, a w końcu oddania życia męczeńską śmiercią.
Dzisiejszą niedzielę przeżywamy jako Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy. Doskonale wiemy, jak wielu ludzi dziś przemieszcza się po świecie w poszukiwaniu lepszego, czasem tylko łatwiejszego życia. W takim kontekście kilka lat temu pisał papież Benedykt XVI w orędziu na ten dzień:
Znamienne dla naszych czasów są próby usunięcia Boga i nauczania Kościoła z horyzontu życia, podczas gdy szerzą się zwątpienie, sceptycyzm i obojętność, usiłujące nawet wyeliminować wszelkie przejawy społeczne i symboliczne wiary chrześcijańskiej. W takiej sytuacji migranci, którzy poznali Chrystusa i Go przyjęli, nierzadko skłonni są nie uznawać Go już za ważnego w ich życiu, zagubić sens wiary, nie uważać się już za część Kościoła i często prowadzą życie, w którym nie ma już Chrystusa i Jego Ewangelii.
Czyż nie jest tak z wieloma naszymi rodakami gdzieś tam na Wyspach Brytyjskich, w Italii, w Hiszpanii czy gdziekolwiek indziej? Czasem jeszcze przyjeżdżając tu do rodziców – dla świętego spokoju idą do kościoła, ale tam prowadzą życie zupełnie pogańskie.
Ich i nas wciąż pyta Jezus – Czego szukacie?
Drukuj...
Duszpasterz w Parafii św. Józefa i Sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy
w Toruniu (Toruń – Bielany)
o. Marian Krakowski CSsR