Słowo Redemptor

VI niedziela zwykła

 

 

 

Niedziela 11 lutego 2018 roku, VI tydzień zwykły, Rok B, II

 

 

 

 

 

 

CZYTANIA

 

 

 

Jako chrześcijanie, katolicy, w każdą niedzielę trochę czasu poświęcamy Bogu. Chcemy się z Nim spotkać, by usłyszeć słowo do nas skierowane i by skorzystać z Uczty dla nas przygotowanej. Dziś Światowy Dzień Chorego i w wielu kościołach odbywają się specjalne spotkania dla chorych. Kościół chce przygarnąć tych, co cierpią zarówno na ciele, jak i na duszy.

 

Tymczasem przed chwilą słyszeliśmy twarde słowa z Księgi Kapłańskiej: Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem (Kpł 13, 46).

Dlaczego tak? Bo ówcześni ludzie wiedzieli, że trąd jest chorobą  zakaźną. A ponieważ nie znali lekarstwa, jedynym ratunkiem dla zdrowych było odosobnienie chorego. To nie było bezduszne skazanie chorego, ale raczej ratowanie zdrowych. To samo czyniono przez setki lat, a gdy już nauczono się żeglować po dalekich morzach i oceanach, bywały wyspy odosobnienia – właśnie dla trędowatych.

 

Pewnie można, a może nawet koniecznym by było mówić o potrzebie odosobnienia, oddzielenia od społeczności tych, co źle na nią wpływają.

 

Może trzeba by odesłać w bezludne strony tych, co tak reformowali nam kiedyś szkolnictwo, że wkrótce dzieci i młodzież nie będą znać własnej historii. Bo w przeciwnym razie – zapanuje nam trąd niepamięci!

Może trzeba by odesłać w jakieś bezludne strony tych, co zamiast dbać o dobro wspólne, zarażają innych prywatą i wyniosłością. Bo w przeciwnym razie - zapanuje nam trąd egoizmu bądź służalczości.

Może trzeba by odesłać w jakieś chłodniejsze a odludne strony tych, co Ojczyznę mają za nic bądź za „postaw czerwonego sukna”, bo sąsiedzi im bliżsi. Bo w przeciwnym razie – zapanuje nam trąd kosmopolityzmu.

 

 

Wróćmy do naszego trędowatego.

 

Całe wieki upłynęły, zanim wynaleziono lekarstwo na tę straszną chorobę.

 

Tylko Jezus miał zawsze moc, by tak od razu, jednym słowem uzdrowić trędowatego. Można powiedzieć – musiały tylko zaistnieć dwa warunki. Najpierw potrzebna była wiara, że Jezus może uzdrowić. I konieczna była odwaga ze strony trędowatego. Trędowaty miał w sobie i jedno i drugie!

 

Musiał narazić się wielu, by znaleźć się w pobliżu Jezusa. Wiedział jednak, że to ostatnia jego nadzieja, ostatnia deska ratunku. Jak tonący brzytwy się chwyta, tak on uchwycił się myśli – muszę stanąć przed tym nauczycielem, jeśli mam być zdrowy. Musiał pokonać strach, co to będzie, jak mnie odrzuci? Musiał pokonać wstyd, bo trudno sobie wyobrazić, by pięknie wyglądał, a musiał pokazać się ludziom. Wszystko to stawało się nieważne wobec nadziei odzyskania zdrowia. Wszystko to stawało się nieważne wobec nadziei powrotu do normalnego życia.

 

 

Swoistym trądem jest grzech. On też jest zaraźliwy. On też potrafi rozszerzać się i to konsekwentnie, niestety! Obserwujemy taki postęp niemal geometryczny zła.

 

Kiedyś, w początkach Kościoła, publicznych grzeszników piętnowano dość zdecydowanie. Nie mieli wstępu na Mszę św. poza liturgię słowa. Stali gdzieś w tyle, w kącie jako ci, co są poważnie „chorzy” na duszy.

 

Dziś byłoby to niemożliwe, bo tak bardzo posunęliśmy się w tolerancji, a jednocześnie tak bardzo spowszedniał nam grzech. Wydaje nam się, że jakiekolwiek piętnowanie grzechu nic nie daje, co najwyżej grzesznik się obrazi i odejdzie. Czy na pewno słuszne jest nasze podejście?

 

Jeszcze nie tak dawno samobójców chowano bez księdza i w niepoświęconej ziemi, gdzieś pod płotem cmentarza. I pewnie niejeden się zastanowił – widocznie targnięcie się na swoje życie jest czymś ważnym i wielkim skoro tak poważnie traktuje to Kościół. Wydaje się, że mniej było tych samobójstw niż dziś. Teraz może się okazać, że samobójstwo stanie się niemal czynem chwalebnym, niemal zalecanym przez co bardziej „otwartych duchownych”. Z niepokojem obserwowaliśmy to jesienią ubiegłego roku.

 

Podobnie niczym trąd rozszerza się dziś grzech rozwodów, rozpadu małżeństw. Kiedyś taki człowiek był napiętnowany i musiał się liczyć z pewnego rodzaju izolacją towarzyską. Ot, był trochę jak trędowaty, nie powinien się zbliżać do zdrowych, by nie zarazić swoim sposobem myślenia i życia.

 

Dziś nie ma problemu i chodzą między nami ludzie, którzy zbyt lekko potraktowali małżeństwo. Czasem zawierali je lekkomyślnie i bez przygotowania, a czasem rozwodzili się pochopnie, bez próby naprawy. Czasem wydaje się, że niektórzy chcą niejako zemścić się za swoją porażkę i szukają ofiar wśród tych, co szczęśliwie dotąd żyli w małżeństwie i rodzinie. A tu powinna być od razu reakcja: od małżonków wara! Podobnie wara od tych, co są wolni i mogą szukać podobnych sobie, zakładając potem katolicką rodzinę.

 

Ileż później pretensji do Kościoła, że nie chce dopuścić do pełnego uczestnictwa w sakramentalnym życiu. Zapewne wielu duszpasterzy ma za sobą takie rozmowy w trakcie wizyty duszpasterskiej. I jak wielu czeka na jakąś furtkę, że Kościół uchyli …

 

 

Każdy z nas jest w takim duchowym sensie trędowaty, bo jest grzesznikiem. Jawi się nam pytanie, czy postępujemy podobnie jak ten z dzisiejszej ewangelii? Czy u nas też wszystko to staje się nieważne wobec nadziei odzyskania zdrowia duchowego? Czy u nas też wszystko to staje się nieważne wobec wiary w Jezusową moc przebaczenia?

 

Niestety, chyba nie zawsze.

 

Ileż mamy problemów z podejściem do Jezusa przebaczającego. Ileż to myśli się kłębi w naszej głowie, gdy mamy podejść do konfesjonału. Jak czasem chcemy pokazać się z lepszej strony, nie zawsze chcemy pokazać te najbardziej chore miejsca.

 

 

Dlaczego się boisz?

Patrzą? Na trędowatego też patrzyli, a on upadł przed Jezusem. To była w sumie niewielka cena za uzdrowienie!

 

Dlaczego się boisz?

Że cię znają? Jego też znali, ale tym bardziej potem mógł się pokazać, bo widzieli, jakim się stał!

 

Dlaczego się boisz?
Czy nie lepiej uwierzyć w to, cośmy śpiewali między czytaniami: Szczęśliwy człowiek, któremu odpuszczona została nieprawość, a jego grzech zapomniany. … Rzekłem: «Wyznaję mą nieprawość Panu», a Ty darowałeś niegodziwość mego grzechu (Ps 32 (31), 1b. 5).

 

Zazdroszczę trochę św. Pawłowi. On miał świadomość swego wybrania, a jednocześnie świadomość wierności Jezusowi. Dlatego mógł napisać: Bądźcie naśladowcami moimi, tak jak ja jestem naśladowcą Chrystusa.

 

Któż z nas mógłby tak w pełni powtórzyć to zdanie wobec swoich braci w wierze? Chyba każdy by się zawahał – czy nie znajdą od razu śladu mojego własnego trądu i nie odtrącą.

 

 

Jeden jest, który na pewno nie odtrąci, gdy zawołasz jak ten trędowaty: Panie jeśli chcesz możesz mnie oczyścić! (Mk 1, 40).

Posłuchaj, co On mówi…

Popatrz, co On czyni…

Byś po wyjściu stąd mógł wiele opowiedzieć innym o Tym, którego spotkałeś.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Drukuj...

Redemptorysta Prowincji Warszawskiej, obecnie duszpasterz w Parafii św. Józefa i Sanktuarium
Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Toruniu – (Bielany)

o. Marian Krakowski CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy