Środa, 25 grudnia 2019 roku, Uroczystość Narodzenia Pańskiego, Rok A, II
Nareszcie święta. Oczekiwaliśmy ich, bo wreszcie wolne dni, odpoczynek. Ale liturgia słowa dnia dzisiejszego wzywa nas do „pracy”, świadectwa.
Fragment Ewangelii czytany o świcie jest kontynuacją fragmentu czytanego podczas Mszy św. w nocy. Opowiada o pasterzach, którym objawia się anioł (gr. angelos – posłany), zwiastując radosną nowinę. Od tego momentu zaczyna się droga wiary pasterzy. Zaczynają zastanawiać się, co zrobić, i podejmują decyzję: Chodźmy do Betlejem i zobaczmy to Słowo, które przybyło i które Pan dał nam poznać – można by przetłumaczyć to zdanie. Wyrażenie zobaczyć Słowo brzmi dość zaskakująco, ale staje się jaśniejsze, gdy uświadomimy sobie, że greckie słowo rema jest tłumaczeniem hebrajskiego dabar, które oznacza słowo, rzecz, wydarzenie. W myśli semickiej słowo i rzeczywistość są ze sobą nierozerwalnie złączone. Nie ma słowa, które nie byłoby wydarzeniem, ani wydarzenia, które nie byłoby słowem. Rzeczywistość przemawia do tego, kto umie słuchać, jest wtedy słowem. Pasterze podejmują decyzję, by udać się do Betlejem, by zobaczyć Słowo, które przybyło, by zobaczyć to, co zostało im powiedziane. Dziecię Jezus nie umie mówić, jest ubogo narodzone, ale to Słowo dociera do tych, którzy umieją słuchać.
Poznanie dobrej nowiny niesie ze sobą radość i powoduje pośpiech, człowiek zaczyna się śpieszyć, biegnie. Tak czynią pasterze. Co znajdują? Biednych ludzi w stajni, dla których zabrakło miejsca w miasteczku, dziecko leżące na słomie, położone w żłobie. Ale anioł oznajmił im: Narodził się wam Zbawiciel, którym jest Chrystus Pan…
Nie wiemy, jak wyglądały pierwsze chwile spotkania pasterzy z Jezusem, możemy je sobie tylko wyobrazić. Ale wiemy, co nastąpiło dalej. Pasterze dają świadectwo tego, co przeżyli, co zostało im oznajmione. To Dziecię leżące w żłobie to Wybawca (Zbawiciel, Soter), Pomazaniec (Mesjasz, Chrystos), Pan (Kyrios). To, co mówią pasterze, wywołuje zdziwienie: A wszyscy, którzy to słyszeli, zdumieli się tym, co im pasterze opowiedzieli. To zdanie może też zostać przetłumaczone jako: I ci wszyscy, którzy ich usłyszeli, zachwycili się tym, co im zostało powiedziane.
Św. Łukasz przedstawia nam jeszcze reakcję Maryi: Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu. Po raz trzeci pojawia się tutaj słowo rema, przetłumaczone jako sprawy. Warto pamiętać, że znaczy ono także: słowo, rzecz, wydarzenie. Maryja rozważa to wszystko w swoim sercu, ona jest dla nas wzorem wiary, chce wniknąć w sens tego wydarzenia.
Pasterze, nie są rozczarowani, wracają wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co widzieli i słyszeli, jak im zostało powiedziane.
Dzisiejsze pierwsze czytanie przytacza proroctwo Izajasza. Prorok widzi więcej, potrafi zobaczyć dalej niż jemu współcześni. Gdybyśmy przeczytali wcześniejsze wersety, usłyszelibyśmy o powracających z niewoli Izraelitach, którzy cieszą się wolnością, ale stają na ruinach Jerozolimy. Prorok wzywa, by na tym się nie zatrzymali, ale spojrzeli głębiej.
W drugim czytaniu św. Paweł chce nam przekazać, że wszystko, co przeżywamy, jest tak wielkie, że nie zdołamy tego wyrazić słowami. Wszystko, co Bóg uczynił, jest dziełem Jego uprzedzającej dobroci. Twierdzi, że zostaliśmy zbawieni nie dzięki naszym dobrym uczynkom, jakie spełniliśmy, ale ponieważ Duch Boży jest bogaty w dary, jakich nam udziela.
Tego doświadczyli pasterze, którzy umieli spojrzeć głębiej, dalej. Zobaczyli Zbawcę, Mesjasza, Pana. Dotknięci zostali miłością Bożą. Dlatego odchodzą, wielbiąc i wychwalając Boga. A ja?
„W pewnym wielkim i bogatym mieście, dawno, dawno temu, stał na szczycie wzgórza wspaniały kościół. Gdy zbliżały się uroczystości, przyozdabiano go girlandami i lampionami, czarowny blask bił od niego na wiele kilometrów. Było jeszcze coś intrygującego w tym mieście. Z narożnika kościoła wznosiła się wysoka, szara wieża, a jej szczyt wieńczyła dzwonnica. Znajdowały się w niej dzwony, a ludzie powiadali, że piękniejszych od nich próżno szukać po całym świecie. Ale od lat nikt ich nie słyszał. Milczały jak zaklęte nawet podczas świąt. A był taki zwyczaj w tym bogatym mieście, że na pasterkę w Boże Narodzenie wszyscy mieszkańcy tłumnie spieszyli do kościoła i składali dary Bożemu Dzieciątku. Ponoć dawno temu zdarzyło się tak, że jakiś niezwykły podarunek ożywił dzwony i z wysokiej wieży spłynęła niezwykła muzyka. Ale od bardzo dawna żaden dar nie był na tyle wspaniały, żeby rozbrzmiała muzyka dzwonów.
Kilka kilometrów od miasta, w małej wiosce, mieszkali dwaj bracia. Niewiele wiedzieli o legendach krążących wokół dzwonów, ale bardzo chcieli wziąć udział w pasterce, o której zawsze wiele słyszeli. Zdecydowali, że tego roku pójdą tam i obejrzą uroczystość na własne oczy. Dzień przed Bożym Narodzeniem był bardzo zimny, a zmarznięta ziemia została pokryta śniegiem. Piotrek ze swoim młodszym bratem wyruszyli wczesnym popołudniem i późnym wieczorem stanęli u bram miasta. Już mieli przekroczyć jedną z wielkich bram, gdy Piotrek zobaczył coś ciemnego na śniegu obok ścieżki. Była to biedna kobieta, która upadła tuż przed bramami miasta. Była zbyt chora i wyczerpana, by pójść dalej, tam, gdzie mogłaby znaleźć jakieś ciepło i schronienie. Piotrek próbował ją podnieść, ale kobieta była dla niego za ciężka i ledwie przytomna.
– Nie da rady, braciszku. Będziesz musiał iść sam.
– Jak to, mam iść bez ciebie?! – wykrzyknął młodszy brat Piotrka.
Chłopiec przytaknął.
– Ta kobieta zamarznie na śmierć, jeśli jej nikt nie pomoże. Wszyscy pewnie są już w kościele, a jak będziesz wracał, to koniecznie kogoś przyprowadź. Ja tu zostanę i będę pilnował, żeby nie zamarzła. I dam jej bułkę, którą mam w kieszeni.
– Ależ ja nie mogę cię tu zostawić! – krzyknął brat.
– Po cóż obaj mamy tracić uroczystość? – odparł Piotrek. – Musisz iść i wszystko obejrzeć. Słuchaj uważnie za nas obu. Jestem pewien, że Dzieciątko Boże wie, jak bardzo chciałem oddać Mu chwałę, cześć. Weź ode mnie ten kawałeczek srebra, a jak będziesz miał okazję, to połóż na ołtarzu jako moją ofiarę. Ale tylko wtedy, gdy nikt nie będzie widział. To bardzo mały kawałeczek srebra.
Przynaglił braciszka, by ten szybko poszedł do miasta, a ukradkiem mrugał szybko, by powstrzymać łzy, które cisnęły mu się do oczu. Przecież tak bardzo chciał być z wszystkimi na pasterce.
Tej nocy wielki kościół był wspaniałym miejscem. Nigdy dotąd nie było tam tak pięknie. Gdy zagrały potężne organy i rozległ się śpiew setek wzruszonych głosów, kościół aż zadrżał w posadach. A kiedy msza miała się już ku końcowi, ruszyła wielka procesja i wszyscy składali swoje dary na ołtarzu. Niektórzy składali drogocenne, misternie szlifowane klejnoty, inni przynosili lśniące złoto. Pewien sławny pisarz złożył na ołtarzu księgę, którą pisał przez wiele lat. Na samym końcu szedł król. Głęboki pomruk przetoczył się przez cały kościół, gdy król zdjął z głowy lśniącą od najcenniejszych klejnotów złotą królewską koronę i złożył ją na ołtarzu. On sam i wszyscy zgromadzeni byli przekonani, że teraz już na pewno usłyszą dzwony. Ale w kościele było słychać tylko zawodzenie zimowego wiatru.
Procesja się skończyła i rozpoczęto śpiew ostatniej pieśni (kolędy). Nagle organista przestał grać, a śpiew umilkł. Wszyscy natężyli słuch. Początkowo cichutko, jakby z oddali, a potem coraz głośniej, dochodziła do nich przepiękna muzyka dzwonów z wieży. Była to najpiękniejsza muzyka jaką wszyscy dotąd słyszeli.
Wszyscy spojrzeli na ołtarz. Każdy chciał dojrzeć dar, który obudził tak długo uśpione dzwony. Zobaczyli tylko małego chłopca, braciszka Piotra, który kładł na ołtarzu maleńki kawałeczek srebra, sądząc, że nikt go nie widzi”.
Drukuj...
Misjonarz Prowincji Warszawskiej Redemptorystów – Szczecin
o. Krzysztof Szczygło CSsR