Aby zrozumieć dzisiejszą Ewangelię, trzeba uwzględnić jej tło, kontekst – do tego trzeba go wyczuć, gdyż św. Łukasz nie przedstawia go bezpośrednio. Ale nie jest to trudne – to sytuacja bardzo zbliżona do Niedzieli Palmowej. Jezus udaje się do Jerozolimy. Otacza Go krąg Jego uczniów i zwolenników, zapewne coraz bardziej rosnący. Są pełni zapału i entuzjazmu, gdyż przewidują wielkie, ważne wydarzenia. Oto wielki prorok i cudotwórca – może nawet sam Mesjasz?... – idzie do miasta świętego. Tam chyba stanie się coś przełomowego, dla Izraela zacznie się prawdopodobnie jakaś nowa epoka. Skończy się czas upokorzeń pod rzymskim butem, powróci wielkie królestwo Dawida. Jak dobrze być uczniem tak wielkiego mistrza, widzieć własnymi oczami wielkie, epokowe wydarzenia i uczestniczyć w nich! Rzeczywiście jest to atmosfera znana nam z Niedzieli Palmowej.
Dzisiejsze czytania biblijne ukazują wiele twarzy grzechu. Duchowa ślepota, złudzenia, niewiedza – św. Paweł pisze na ten temat o czasie, kiedy prześladował chrześcijan: Działałem z nieświadomością, w niewierze (1 Tm 1, 13). Dalej: ucisk, niedola, beznadzieja – naród hebrajski u stóp góry Synaj upada w grzech, kiedy przedłuża się nieobecność Mojżesza, kiedy wydaje mu się, że pozostał sam, bez przywódcy, i poprzez pogańską orgię próbuje ukoić to poczucie opuszczenia. I następna twarz: nikczemność, bo przecież odejście od Boga Jahwe świeżo po zawarciu z Nim przymierza było niewątpliwie nikczemnością z każdego (nawet czysto „świeckiego”) punktu widzenia, tak jak nikczemnością jest zdrada małżeńska świeżo po ślubie.
Jakże wiele celów mamy w życiu: awans w pracy, wyjazd urlopowy, wizyta u lekarza itd. Szukamy również może i spokoju w życiu, próbując na różne sposoby ten cel osiągnąć. Ale dzisiaj chcemy postawić sobie pytanie o nasz cel ostateczny: Czy chcemy, aby przyjęto nas do wiecznych przybytków?
Wielu ludzi zadaje sobie pytanie, czy istnieje życie po śmierci. Dla osób niewierzących odpowiedź na to pytanie nie zawsze brzmi „TAK”. Dla tych, którzy wierzą, odpowiedź jest oczywista: życie wieczne istnieje.
Czujemy się słabi, gdy dotyka nas choroba, kiedy słyszymy straszliwą diagnozę. Czujemy się niepewni, gdy spadają na nas życiowe trudności, kłopoty, zmartwienia. Pytamy wtedy: jak przetrwać to trudne doświadczenie? Czy wystarczy nam siły, wiary, aby to wszystko wytrzymać? Zdarza nam się wtedy krzyczeć: „Boże, uzdrów nas, dodaj nam sił, ocal przed złem…” W podobnej sytuacji znaleźli się apostołowie, którzy prosili Chrystusa: Dodaj nam wiary, przymnóż nam wiary! Apostołowie proszą o wzrost wiary w sytuacji, kiedy Jezus mówi o zgorszeniach, przestrzega, by samemu nie stać się gorszycielem, wzywa, by zawsze być gotowym do wybaczania. Apostołowie jakby się bali, czy wytrzymają napór sił ciemności, dlatego proszą o szczególne zaufanie do Boga w obliczu zła. Proszą o silną wiarę w to, że to Bóg ostatecznie zwycięża, że dobro zwycięży ze złem, prawda z kłamstwem, miłość z nienawiścią. Bo przecież nierzadko wydaje się, że wygrywa raczej zło, kłamstwo czy nienawiść.
Papież Benedykt XVI, komentując Ewangelię według Łukasza (Łk 17, 11-19), „O uzdrowionych dziesięciu trędowatych...’, podkreślał, że Ewangelia ukazuje dwa etapy uzdrowienia: pierwszy i bardziej powierzchowny dotyczy ciała; drugi i głębszy dotyka wnętrza człowieka – tego, co Biblia nazywa „sercem” – i stamtąd promieniuje na całą ludzką egzystencję. Całkowite i radykalne uzdrowienie to „zbawienie”. Nawet język potoczny odróżnia „zdrowie” od „zbawienia”, dzięki czemu pomaga nam zrozumieć, że zbawienie to coś więcej niż zdrowie: jest to nowe, pełne, ostateczne życie.
Wzniesione w górę ręce Mojżesza, podtrzymywane przez przyjaciół, są symbolem nieustannego trwania przed Bogiem na modlitwie, do czego sam Jezus zaprasza nas w dzisiejszej Ewangelii. Z kolei św. Paweł zachęca swojego duchowego syna Tymoteusza – a wraz z nim zachęca także i nas – do tego, by trwać w tym, czego nauczyliśmy się i co zostało nam powierzone. Wniosek, jaki się nasuwa po wysłuchaniu dzisiejszej liturgii słowa, zdaje się brzmieć: wytrwała modlitwa i trwanie w nauce Chrystusa – oto prosta droga do zbawienia, prosta droga do życia prawdziwie chrześcijańskiego, do życia w pełni…
Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz a drugi celnik (Łk 18, 10) – tak zaczyna się przypowieść opowiedziana przez Jezusa w dzisiejszej Ewangelii. Na początku trzeba powiedzieć, że celem przypowieści nie jest krytyka faryzeuszy, ale raczej krytyka postawy, która jest daleka od ewangelicznej nauki o miłości bliźniego i wyraża się w pogardzie wobec innych. Prawdą biblijną jest to, że każdy przed Bogiem jest grzesznikiem i od każdego Bóg oczekuje nawrócenia, aby go doprowadzić do zbawienia.
W każdym z nas jest taki obszar życia, w którym jesteśmy jak Zacheusz. W naszym patrzeniu na siebie, na świat. W naszych relacjach z bliskimi i tymi, którzy nie są nam bliscy, ale nie możemy bez nich się obejść i co najważniejsze w relacji z Bogiem. Nosimy w sobie, jakieś zranienie, kompleks, lęk... coś, co sprawia, że musimy walczyć o pozycję, o bycie zauważonym, budować prestiż, biec do przodu, aby o krok wyprzedzać innych, wspinać się na sykomorę własnych osiągnięć, wyników finansowych, tytułów naukowych i zawodowych. Jesteśmy w sytuacji Zacheusza.
W miesiącu listopadzie w sposób szczególny mamy pamiętać, że nie od rzeczy pewnie będzie zapytać, czy naprawdę dla mnie osobiście tak ważna jest ta sprawa – życia wiecznego i zmartwychwstania. Nie od rzeczy również będzie zadawać sobie odważne pytanie – po co tak naprawdę idę na cmentarz w uroczystość Wszystkich Świętych czy w następne dni. Czy choć raz przywołujesz Jezusowe słowa: Ja jestem zmartwychwstanie i życie. Każdy, kto we mnie wierzy nie umrze na wieki?