Dzisiejsza Ewangelia może i powinna nas szokować. Wymagania, które stawia nam Jezus, są wyjątkowo radykalne, ale muszą takie być. Świat – zarówno ten w czasach Jezusa, jak i ten dzisiejszy – potrzebuje ludzi zdecydowanych oddać wszystko dla Niego. Letni chrześcijanie nikogo nie fascynują, a zwłaszcza nie pociągną dzisiaj młodych.
Dzisiejszy fragment Ewangelii według św. Łukasza mówi nam o misji siedemdziesięciu dwóch uczniów Jezusa. Mieli oni przygotować miasta i miejscowości, do których sam Chrystus chciał pójść, by głosić Dobrą Nowinę. Wcześniej była informacja o wysłaniu apostołów. Św. Łukasz najprawdopodobniej chce nam powiedzieć, że misja nie jest zarezerwowana dla wąskiej grupy, ale jest wpisana w historię chrześcijańskiego powołania.
Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie pokazuje, jaki winien być nasz stosunek do cierpiących bliźnich, do ludzi, którzy znajdują się w potrzebie. Nie wolno nam ich mijać, przechodzić obok nich z obojętnością, ale powinniśmy zatrzymać się przy nich i podjąć konkretne działanie.
Dziś gościnność oczywiście jest nadal naszą cechą narodową, lubimy się gościć i spędzać ze sobą czas, ale jakże inaczej niż kiedyś. Zapowiedziane wizyty z kilkudniowym wyprzedzeniem, gościna w lokalach, gdzie ktoś za mnie przygotuje i posprząta, a i nie muszę zapraszać ludzi do mieszkania czy domu, bo jeszcze ktoś zacznie komentować czy oceniać, zażenowanie na twarzy gospodarza, gdy zdarzy się niezapowiedziana wizyta… Byłem kiedyś w autobusie świadkiem rozmowy pary młodych zakochanych ludzi, którzy wspólnie zastanawiali się, jaki to świat musiał być kiedyś straszny, gdy ludzie nie mieli telefonów komórkowych, bo nie mogli umawiać się na spotkania i ewentualnie odwoływać ich, gdyby jedno straciło chęć na spotkanie.
Nie łudźcie się: Bóg nie dozwoli z siebie szydzić. A co człowiek sieje, to i żąć będzie: kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne (Ga 6, 7-8). Uprawniony jest chyba pogląd, że Europa łudzi się, iż może bezkarnie z Boga szydzić, że może siać swoje ziarna śmierci, a zbierze kiedyś szczęście życia. Stara Europa łudzi się, że nigdy już nie przyjdzie żaden kataklizm, żadna wojna, że ostatecznie rozprawiono się ze złem osobowym, czyli z szatanem; postępuje jak małe dziecko, które gdy zamknie oczy, to myśli, że go nie ma! Stara Europa łudzi się, że można bezkarnie i długo deptać prawa boskie i ludzkie w imię ekonomii i wygodnictwa, fundując sobie kliniki aborcyjne czy też dopuszczając w majestacie prawa eutanazję.
Gdy słyszymy słowa dzisiejszej Ewangelii, może się nam wydawać, że Chrystus nieco za ostro ocenia bogacza, który chciał zabezpieczyć swoje obfite zbiory. Wydaje się przecież, że jego postawa jest dosyć roztropna, a plan, jaki chciał wcielić w życie, przyszedłby do głowy każdemu z nas, gdybyśmy znaleźli się na jego miejscu.
Zasadne wydaje się pytanie – czy mam prawo, czy mogę poczuć się rozczarowany tym, co daje mi dziś, tu i teraz Bóg? To, że żyjesz w kraju może nie najbardziej dostatnim, ale jeszcze w miarę bezpiecznym czy to powód do rozczarowania? Jak słyszymy o Francji, Niemczech czy Syrii – tam jest znacznie trudniej. To, że masz zdrowe podejście do rodziny i małżeństwa, mimo trudności, jakie być może przeżywasz – czy to powód do rozczarowania? Zachód i północ Europy ma tu o wiele trudniej. To, że masz w zasadzie w każdej chwili dostęp do sakramentów, czy to powód do rozczarowania? W ilu miejscach trzeba się ukrywać z wiarą i jej praktykowaniem. I to nie gdzieś daleko w Iraku czy Sudanie. Wspomnijmy pewną dziewczynę z Francji, która u początku pobytu w Polsce zdziwiła się, że u nas można chodzić z widocznym krzyżykiem na szyi i nikt nie robi z tego powodu zarzutu, nikt nie atakuje. U nich to nie do pomyślenia – bo świeckość państwa i nie tylko. Tak daleko można zajść w głupocie albo w lęku przed obcymi. Ale to oznacza, że nie jest się tak naprawdę u siebie.
Zaskakująco niemiły jest Jezus z dzisiejszej Ewangelii. Nie mówi o miłości bliźniego, o pokoju między ludźmi ani o błogosławieństwie miłosierdzia, ale – tak zresztą jak w żadnym innym momencie – o niezgodzie, konflikcie, rozdwojeniu: Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam.
Czy orędzie dzisiejszej Ewangelii jest pesymistyczne, bo wszak brama do nieba jest wąska? Nie sądzę – wprawdzie jest ona wąska, ale otwarta dla wszystkich. Bóg nie zamyka jej przed nikim, o ile tylko człowiek zechce przez nią wejść. Sądzę też, że dzisiejszą Ewangelię trzeba czytać w połączeniu ze słowami Jezusa z Ewangelii wg św. Jana: Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony (J 10, 9). To sam Jezus jest bramą do nieba, a On przecież zaprasza wszystkich bez wyjątku: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście (Mt 11,28). Ten, kto wybrał Jezusa, kto zdecydował się iść z Nim do Jerozolimy, ten może być pewny, że idzie do nieba i dojdzie tam pomyślnie przez szeroką bramę, którą jest sam Jezus.
Obraz przedstawiony przez Jezusa w dzisiejszej Ewangelii jest bardzo sugestywny. Możemy sobie łatwo wyobrazić, jak zaproszeni na ucztę wybierają sobie najlepsze miejsca, a gdy przybywa gospodarz, odbywa się reorganizacja: jedni są proszeni o zajęcie gorszych miejsc, co muszą zrobić z wielkim wstydem i przy szyderczych komentarzach innych gości; inni, zaszczycani spojrzeniami pełnymi szacunku, zajmują wyższe miejsca. Wydaje się, jakby Jezus dawał tu prostą, praktyczną wskazówkę co do zajmowania miejsc przy stole. Ale u Niego bardzo często zwykłe, codzienne sytuacje są okazją do udzielania nauki o ważnych, bo duchowych sprawach. Tak jest i tym razem, a ta nauka jest krótka i jednoznaczna: „Nie wywyższaj się nad innymi!”.