Dzisiejsza uroczystość jest manifestacją tej MIŁOŚCI Boga, który daje się nam za darmo, i jest z nami wszędzie tam, gdzie żyjemy. Eucharystia jest miejscem spotkania i miejscem, gdzie uczymy się miłości w codzienności. Jej przedłużeniem jest adoracja Najświętszego Sakramentu i procesja z Nim, aby zanieść Go tam, gdzie żyjemy, pracujemy. [...] Procesja Bożego Ciała dokonuje się za każdym razem, gdy Chrystusa karmi nas swoim Ciałem, a my przyjąwszy Go wracamy do naszych domów, szkół, miejsc pracy, z Jezusem w sercu. Bóg daje nam siebie, abyśmy wypełniali się Jego miłością i tę miłość zanosili innym. Wy dajcie im jeść – to wezwanie zaczyna teraz brzmieć w naszym kierunku. JA staję się tym, który ma miłością Jezusa karmić innych, tych zgłodniałych, wołających „Chleba i igrzysk!”.
Kościół powszechny już od 258 r. obchodził święto obu apostołów Piotra i Pawła 29 czerwca, zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Obaj apostołowie byli współzałożycielami gminy chrześcijańskiej w Rzymie, obaj w tym mieście oddali swoje życie dla Chrystusa (ok. 67 roku) i w Rzymie znajdują się ich relikwie oraz bazyliki-sanktuaria poświęcone ich czci. Po tzw. edykcie mediolańskim cesarza Konstantyna Wielkiego (313 r.) ciało św. Piotra przeniesiono do nowo wybudowanej bazyliki na jego grobie, na wzgórzu watykańskim, gdzie był ukrzyżowany, według świadectwa Orygenesa, głową w dół na własną prośbę, gdyż czuł się niegodnym umierać na krzyżu jak Chrystus. Ciało św. Pawła również przeniesiono na miejsce jego męczeństwa (Aquae Salviae za Bramą Ostyjską w Rzymie), gdzie cesarz wystawił ku jego czci wspaniałą bazylikę – św. Pawła za Murami.
Barnaba pochodził z Cypru i z polecenia apostołów był przełożonym wspólnoty w Antiochii, gdzie po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami (Dz 11, 26). Odegrał on ważną rolę po nawróceniu Szawła i jego przybyciu do Jerozolimy. Dzięki poświadczeniu Barnaby i jego pomocy, Paweł zdobył zaufanie wspólnoty uczniów Chrystusa w Jerozolimie. To dzięki Barnabie Paweł pozostał w Jerozolimie i zaczął głosić Dobrą Nowinę wśród hellenistów. Po pewnym czasie apostołowie podjęli decyzję o wyprawieniu Pawła do Tarsu.
Dzisiaj obchodzimy święto Matki Kościoła. Święto młode, ustanowione podczas trwania II Soboru Watykańskiego, ale przecież tytuł obecny w historii Kościoła. Maryję ogłosił uroczyście Matką Kościoła papież Paweł VI 21 listopada 1964 r., a uczynił to w odpowiedzi na prośbę polskich biskupów. Episkopat Polski od razu włączył nowe wezwanie maryjne do litanii loretańskiej, a 4 maja 1971 r., za zgodą Pawła VI, wprowadził do polskiego kalendarza liturgicznego święto Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła. Decyzją papieża Franciszka, od 21 maja 2018 roku święto Maryi Matki Kościoła jest obchodzone w całym Kościele. Ogłosił to w marcu 2018 kardynał Robert Sarah, prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Święto to obchodzono dotąd tylko w dwóch krajach – w Polsce i w Argentynie.
A wy, za kogo Mnie uważacie? Z jakim nastawieniem powrócę dziś do domu z tego niedzielnego, uroczystego i eucharystycznego spotkania? Jaka będzie moja odpowiedź na to ponadczasowe pytanie, które zostało postawione nie tylko Piotrowi i reszcie apostołów, ale również i mnie osobiście? Co ono będzie miało wspólnego z tym nowym tygodniem, który rozpoczęliśmy? Jaką wagę będą miały dla mnie słowa Jezusa, Mesjasza Bożego, w mojej codziennej pracy i w moich codziennych ludzkich spotkaniach? Jak one wpływać będą na moje zawodowe powołanie? Na ile ono pomoże mi zrozumieć mistykę Chrystusowego Kościoła, do którego przynależę? A wy, za kogo Mnie uważacie?
Dla nas wszystkich matką jest Maryja. Śpiewamy przecież, że to Matka, która wszystko rozumie i sercem ogrania każdego z nas. Jest Ona najpierw Matką Jezusa Chrystusa, ale z Jego woli także i naszą. Jej obowiązkiem jest wypełnić testament, który otrzymała, trwając pod krzyżem swojego Syna. Na mocy tego testamentu każdy uczeń Chrystusa jest Jej dzieckiem, a Ona Matką dla wszystkich wierzących w Jezusa – Syna Bożego. Dlatego mamy prawo uciekać się do Maryi pod Jej opiekę, a Jej zadaniem jest pomagać swoim dzieciom – nam, siostrom i braciom Chrystusa. Słusznie więc nazywamy Maryję Matką Nieustającej Pomocy. Bo czy Maryja może być Matką i nie pomagać?
Dzisiaj potrzebujemy uczyć się tego, co oznacza współczucie, co oznacza troska o najsłabszych, o wykluczonych, nie od współczesnych „Piłatów” czy tłumu krzyczącego: „Ukrzyżuj Go!”. Potrzebujemy się uczyć tego, czym jest współczucie, tolerancja czy miłość, od kogoś, kto posiada miłosierne, czyste, piękne serce – od Jezusa. Taki jest sens nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Módlmy się dzisiaj o cywilizację Serca Chrystusa, o serce wielkie, serce na miarę Serca Jezusa. Uczmy się od Jezusa mierzenia drugiego człowieka miarą serca. „Serce Jezusa, dobroci i miłości pełne, cierpliwe i wielkiego miłosierdzia, przebłaganie za grzechy nasze, hojne dla wszystkich, którzy Cię wzywają, zbawienie ufających Tobie… – zmiłuj się nad nami”.
Dzisiejsza Ewangelia może i powinna nas szokować. Wymagania, które stawia nam Jezus, są wyjątkowo radykalne, ale muszą takie być. Świat – zarówno ten w czasach Jezusa, jak i ten dzisiejszy – potrzebuje ludzi zdecydowanych oddać wszystko dla Niego. Letni chrześcijanie nikogo nie fascynują, a zwłaszcza nie pociągną dzisiaj młodych.
Dzisiejszy fragment Ewangelii według św. Łukasza mówi nam o misji siedemdziesięciu dwóch uczniów Jezusa. Mieli oni przygotować miasta i miejscowości, do których sam Chrystus chciał pójść, by głosić Dobrą Nowinę. Wcześniej była informacja o wysłaniu apostołów. Św. Łukasz najprawdopodobniej chce nam powiedzieć, że misja nie jest zarezerwowana dla wąskiej grupy, ale jest wpisana w historię chrześcijańskiego powołania.
Dzisiejsza perykopa dotyka bardzo istotnego problemu, który jest obecny również w dzisiejszym świecie: wątpliwości w wierze. Kto z nas nie zna jakiejś osoby z bliższego lub dalszego otoczenia, która swoją postawą, słowem lub czynem nie pokazywałaby, że w swej wierze dotarła do jakiegoś „muru”, który jest trudny do przeskoczenia. Może to być nasz przyjaciel, kolega, sąsiad, współmałżonek, a może nawet syn lub córka. Chyba najtrudniej pogodzić się z brakiem wiary u tych, którym tę wiarę mieliśmy przekazywać. A może sami wątpimy w Bożą obecność w naszym życiu, może doświadczyliśmy jakiejś trudnej sytuacji, która sprawiła, że postawiliśmy sobie pytania o sens swojej wiary i nie potrafimy znaleźć na nie odpowiedzi. W takiej sytuacji może zrodzić się w nas pokusa, aby dać sobie łatwą odpowiedź: „Skoro mam wątpliwości w wierze, to znaczy, że ta cała sprawa z Bogiem to jakaś bajka, mit, ludzki wymysł, który tylko utrudnia moje życie