Aby zrozumieć dzisiejszą Ewangelię, trzeba uwzględnić jej tło, kontekst – do tego trzeba go wyczuć, gdyż św. Łukasz nie przedstawia go bezpośrednio. Ale nie jest to trudne – to sytuacja bardzo zbliżona do Niedzieli Palmowej. Jezus udaje się do Jerozolimy. Otacza Go krąg Jego uczniów i zwolenników, zapewne coraz bardziej rosnący. Są pełni zapału i entuzjazmu, gdyż przewidują wielkie, ważne wydarzenia. Oto wielki prorok i cudotwórca – może nawet sam Mesjasz?... – idzie do miasta świętego. Tam chyba stanie się coś przełomowego, dla Izraela zacznie się prawdopodobnie jakaś nowa epoka. Skończy się czas upokorzeń pod rzymskim butem, powróci wielkie królestwo Dawida. Jak dobrze być uczniem tak wielkiego mistrza, widzieć własnymi oczami wielkie, epokowe wydarzenia i uczestniczyć w nich! Rzeczywiście jest to atmosfera znana nam z Niedzieli Palmowej.
Wiele nam daje nasza wiara w Boga, nasze zawierzenie Jezusowej Ewangelii, szczególnie wtedy, gdy stajemy nad trumną kogoś bliskiego – co wcale nie znaczy, że nam nie żal, że akceptujemy śmierć. Znaczy to, że nasz żal nie jest rozpaczą – jest w nim nadzieja spotkania, nadzieja życia – bo Jezusowi to życie „dało się uratować”.
Wiele nam daje nasza wiara w Boga, nasze zawierzenie Jezusowej Ewangelii, szczególnie wtedy, gdy stajemy nad trumną kogoś bliskiego – co wcale nie znaczy, że nam nie żal, że akceptujemy śmierć. Znaczy to, że nasz żal nie jest rozpaczą – jest w nim nadzieja spotkania, nadzieja życia – bo Jezusowi to życie „dało się uratować”.
Papież Franciszek podczas pielgrzymki apostolskiej do Ekwadoru w 2015 roku analizował przesłanie płynące z Ewangelii, którą odczytujemy w uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. Fragment Ewangelii, którego wysłuchaliśmy przed chwilą, jest pierwszym wymownym opisem znaku w Ewangelii św. Jana. Troska Maryi, która wyraziła się w prośbie skierowanej do Jezusa: «Nie mają wina» – mówi do Niego – i Jego odniesienie do «godziny» staną się zrozumiałe później, w opowiadaniu o męce. Wesele w Kanie powtarza się w każdym pokoleniu, każdej rodzinie, w każdym z nas i w naszych wysiłkach, aby nasze serca znalazły równowagę w miłości trwałej, miłości płodnej i miłości radosnej. Zróbmy miejsce dla Maryi, «Matki», jak mówi ewangelista. I pójdźmy teraz wraz z Nią szlakiem Kany.
Dzisiejsze czytania biblijne ukazują wiele twarzy grzechu. Duchowa ślepota, złudzenia, niewiedza – św. Paweł pisze na ten temat o czasie, kiedy prześladował chrześcijan: Działałem z nieświadomością, w niewierze (1 Tm 1, 13). Dalej: ucisk, niedola, beznadzieja – naród hebrajski u stóp góry Synaj upada w grzech, kiedy przedłuża się nieobecność Mojżesza, kiedy wydaje mu się, że pozostał sam, bez przywódcy, i poprzez pogańską orgię próbuje ukoić to poczucie opuszczenia. I następna twarz: nikczemność, bo przecież odejście od Boga Jahwe świeżo po zawarciu z Nim przymierza było niewątpliwie nikczemnością z każdego (nawet czysto „świeckiego”) punktu widzenia, tak jak nikczemnością jest zdrada małżeńska świeżo po ślubie.
Stając nad trumną bliskiej osoby, zadajemy sobie pytanie: czy to miało sens, ta gonitwa za szczęściem, te wszystkie troski i starania, by życie było szczęśliwe. Odpowiedź może być tylko jedna: tak, to miało sens. Bo życie tylko wtedy ma sens, gdy jest szczęśliwe. Po prostu taka jest ludzka natura – zostaliśmy stworzeni do szczęścia i innego życia człowiek nie zaakceptuje.
Nauczyciel z Nazaretu budził zaufanie, czasem nawet u tych, którym nie było z Nim po drodze. Szczególnie wtedy, gdy trzeba było pomocy, której tylko On mógł udzielić – gdy potrzebny był cud. A On wtedy pytał o wiarę: Czy wierzysz, że mogę to uczynić? Czasem to pytanie brzmiało twardo, jak choćby w stosunku do urzędnika królewskiego, który przeszedł sporo drogi, by prosić o uzdrowienie syna: Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie. Ale ojciec zdał egzamin z wiary, prosząc dalej: Panie przyjdź, nim umrze moje dziecko. W nagrodę usłyszy słowa: Idź, syn twój żyje – i właśnie wtedy, gdy Jezus to mówił opuściła go gorączka (por. J 4, 46-53).
Nauczyciel z Nazaretu budził zaufanie, czasem nawet u tych, którym nie było z Nim po drodze. Szczególnie wtedy, gdy trzeba było pomocy, której tylko On mógł udzielić – gdy potrzebny był cud. A On wtedy pytał o wiarę: Czy wierzysz, że mogę to uczynić? Czasem to pytanie brzmiało twardo, jak choćby w stosunku do urzędnika królewskiego, który przeszedł sporo drogi, by prosić o uzdrowienie syna: Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie. Ale ojciec zdał egzamin z wiary, prosząc dalej: Panie przyjdź, nim umrze moje dziecko. W nagrodę usłyszy słowa: Idź, syn twój żyje – i właśnie wtedy, gdy Jezus to mówił opuściła go gorączka (por. J 4, 46-53).
Jakże wiele celów mamy w życiu: awans w pracy, wyjazd urlopowy, wizyta u lekarza itd. Szukamy również może i spokoju w życiu, próbując na różne sposoby ten cel osiągnąć. Ale dzisiaj chcemy postawić sobie pytanie o nasz cel ostateczny: Czy chcemy, aby przyjęto nas do wiecznych przybytków?
Ofiara krzyża Chrystusa uobecnia się w sposób sakramentalny w ofierze Eucharystii, którą sprawujemy. Chrystus oddaje za nas swoje życie, abyśmy życie mieli w pełni, abyśmy z ofiary Chrystusa czerpali siłę do podejmowania naszych codziennych krzyży. Abyśmy potrafili prawdziwie miłować innych, tak jak Chrystus nas umiłował. Przystąpmy do ołtarza z ufnością i uwierzmy w Jezusa Chrystusa wywyższonego na krzyżu, bo każdy, kto w Niego wierzy, będzie miał życie wieczne.