Kiedy człowiek posługuje się wszystkimi empirycznymi środkami, wtedy u niego poczucie Boga tępieje i więź z Nim obumiera. Wtedy człowiek nie czuje na sobie spojrzenia Boga, nie czuje, że prawdziwym szczęściem jest to, że Bóg chce przyjść do niego i chce być sensem i celem jego życia, nasyceniem wszystkich najgłębszych ludzkich pragnień.Człowiek czuje się samowystarczalnym i nasyconym. Zadawala się materią. Wydaje się mu, że wszystko może. Zaczyna pokładać nadzieję tylko w sobie! W swoich talentach, możliwościach, pieniądzach. Czyni z siebie boga.
W myśleniu ludzkimi kategoriami, to wszystko nie ma sensu. Wysiłek, trud, wyrzeczenie nie są dziś w modzie. Raczej pociąga to co lekkie, przyjemne, efektowne. A jednak, prawdziwą radość i szczęście daje to co przychodzi nieraz z trudem. Potrzebuje wyrzeczeń. Może i cierpienia, a na pewno wysiłku.Jezus dziś zaprasza do wysiłku. Weź swój krzyż! Jeżeli chcesz mnie naśladować to weź swój krzyż na każdy dzień.
Co więc mamy czynić, gdy błędy, zaniedbania, grzechy innych same „włażą nam do oczu, przytłaczają nas”. Tak bardzo „krzyczą, oburzają, złoszczą albo zasmucają”… Kiedy stajemy wobec grzechów naszego bliźniego (tzn. naszej siostry czy brata), Bóg oczekuje od nas przede wszystkim wielkiego serca, wielkiej miłości, przebaczenia. Kiedy Bóg pozwala nam zobaczyć czyjeś zaniedbania to tylko po to, by go uzupełnić miłością swego serca.
Kiedy próbujemy skupić naszą uwagę na tematyce krzyża, istnieje niebezpieczeństwo, że popadniemy w niezbyt pożądany w tym przypadku patos. Kiedy chcemy o krzyżu coś powiedzieć, bądź napisać, trzeba nam bardzo uważać, by słowami nie przykryć tego, co jest w tym temacie najważniejsze. O krzyżu bowiem powinno się mówić zawsze bardzo konkretnie.
Tutaj w ziemskich królestwach wyliczą nam przepracowany czas, jakość wykonanej pracy i według tego nam zapłacą. Taka jest logika świata. A jak jest w Królestwie Boga? Zupełnie inaczej. Bóg wynagradza jednakowo zarówno tych, którzy dla niego pracowali całe życie i się wiele natrudzili, jak i tych, którzy przyszli do Jego winnicy dopiero pod wieczór (być może pod koniec swojego ziemskiego życia).
Spotkamy się z ludzi, którzy mówią, że Bóg jest chyba jakimś „Tyranem”, któremu sprawia radość patrzenie na ludzkie cierpienie. Mówią, że Bóg jest niesprawiedliwy, bo człowiek, który jest pobożny, który się modli i chodzi do Kościoła umiera w cierpieniu, a grzesznik chodzi sobie spokojnie po ziemi i nic złego go nie spotyka. Jak często słyszymy: „umarł taki dobry człowiek, a czemu nie ten pijak i łajdak…”.
Dzisiaj Kościół na całym świecie potrzebuje więcej świadków gotowych naśladować Chrystusa i cierpieć z powodu Ewangelii. Nie spektakularne i ekstrawaganckie pomysły wskażą ludziom drogę do Boga, lecz nasza troska o to, by czynić więcej dobra, z większą odwagą występować w obronie wiary i więcej miłować.Jeśli zabraknie w naszym życiu owego „więcej”, Królestwo Boże zostanie nam zabrane, a dane tym, którzy wydają jego owoce (por. Mt 21, 43).
Jakże aktualnie brzmią słowa Króla, który wobec odmowy zaproszenia na ucztę, nakazuje swoim sługom wyjść na rozstajne drogi i zaprosić tych, których napotkają: złych i dobrych.Bramy Bożego królestwa otwierają się dla tych, którzy na pierwszy rzut oka nie zasługują na to, aby tam wejść. Słudzy króla wychodzą „poza” pewien obszar, wkraczają na peryferie świata, zstępują tam, gdzie być może nikt nie chce iść, gdzie nie jest bezpiecznie.
Faryzeusze byli przeciwnikami cesarza rzymskiego, którego słusznie uważali za najeźdźcę i okupanta swojej ziemskiej ojczyzny. Kiedy jednak chodziło o przysłowiowe „podstawienie nogi” Jezusowi, aby się potknął, chętnie wykorzystali sprawę płacenia podatków cesarzowi – okupantowi.
W przypowieści o miłosiernym Samarytaninie możemy przeczytać, że ten owego poranionego poobijanego przez zbójców człowieka, po opatrzeniu mu ran zawiózł do gospody.O. Augustyn Pelanowski interpretując tę perykopę mówi, iż tą gospodą jest Kościół, z grecka bowiem gospoda brzmi PANDOCHEJON – miejsce do którego wszyscy mogą przychodzić. Chyba coś w tym jest, tak kolokwialnie rzecz ujmując.